Paweł Gerazim

Na początku chciałem powiedzieć, że Jezus Chry­stus kocha nas wszystkich. Każdy może przyjść do Niego i otworzyć swoje serce. Chwała Bogu! Gdy służyłem w wojsku i przechodziłem trudny czas, gdy było ciężko, to mówiłem: Panie, jeśli Ty mi pomo­żesz i wyjdę na wolność, to wszystkim ludziom będę świadczył o Twoich dziełach. Będę śpiewał o czy­nach Twoich, których Ty dokonałeś ze mną. l jak Ty wyprowadziłeś mnie Swoją, ręką.
Teraz pragnę za­świadczyć i wypełnić swoją obietnice. Ponieważ obiecałem, wiec staram się wszędzie gdzie bywam mówić o tym jak Pan przeprowadził mnie i jak po­magał mi w trudnych dniach. To wszystko jest mi­łosierdzie Boże. Nade wszystko cieszę się, że tutaj, teraz jest obecny Jezus Chrystus. Chwała Mu.

W 1987 roku zostałem powołany do wojska. Zanim to nastąpiło to już znali mnie w KGB, wiedziały o mnie miejscowe władze oraz WKU. W moich aktach wszystko było dokładnie opisane, że jestem na­czyniem, że przeze mnie Pan mówi i działa, i gdy mnie powoływali, wiedzieli o tym wszystkim. Początek służby odbywałem w regionie nadbałtyc­kim. Na początku służby jest przysięga, a wierzący do przysięgi nie przystępują ze względu na konieczność obietnicy czynienia rzeczy, których chrześcijanin nie może wykonywać. W pierwszych dniach, na służbie, zaczęto mnie wzywać na rozmowy. Na początku zaczęli swoją pracę KGB, później pracowali nade mną oficerowie w sztabie, a potem już moja sprawa trafiła do prokuratora. Celem ich było znalezienie lub stworzenie powodu, by mnie posadzić.

Gdy zacząłem służyć to najpierw trafiłem do jednostki, gdzie powiedzieli kapitanowi (bo on miał dostać awans na majora):
– Jeśli przekonasz Gerasima, żeby złożył przysięgę i porzucił swoją wiarę i aby więcej nie agitował tu żołnierzy, jeśli ci się uda to otrzymasz stopień majora, a jeśli nie to jeszcze powrócimy do tej sprawy.
To było 31 grudnia. Nasza kompania poszła do łaźni. Był duży mróz. Na dworze była zawieja. Gdy kompania wychodziła z łaźni, podszedł do mnie kapitan i powiedział:
– Ty zostań tutaj.
Zostałem i zacząłem się ubierać. On powiedział:
– Nie ubieraj się. Poczekaj aż wyjdzie kompania.
Czekałem, a gdy wszyscy wyszli, zostałem ja, kapitan i jeszcze dwóch żołnierzy. Wyprowadzili mnie na dwór bosego i prawie rozebranego. Byłem tylko w podkoszulku i więcej nic nie miałem na sobie. Gdy wyszedłem na dwór, to był mróz i śnieg do kolan.

Najpierw, jak tyl­ko wyszedłem, poczułem chłód. Potem kapitan zaczął naśmiewać się ze mnie. Mówił:
– Zobaczymy, czy pomoże ci twój Bóg. Zobaczymy jak się zachowasz. Jeśli nie chcesz przystąpić do przysięgi, porzucić swoich przekonań, to tu masz możliwość przemyśleć to. Gdybyś zmienił zdanie i zdecydował się przystąpić do przysięgi oraz porzucić swoje przekonania, to możesz wejść do koszar.
Zacząłem się modlić, a on stał obok i drwił. Gdy zacząłem się modlić, poczułem, jak od głowy do stóp, jakby ciepły płomień zaczął mnie ogarniać po całym ciele, i stałem tak przez całą godzinę. Kapitan, który stal obok, zmarzł. On był ciepło ubrany. Miał na sobie palto, walonki i ciepłe rękawice. Gdy zmarzł, poszedł do koszar i przysłał dyżurnego, który pilnował naszej kompanii.

Dyżurny był niewierzący. Jak tylko przy­szedł, powiedział:
– Słuchaj, Paweł, wiesz, chcę ci powiedzieć, że nie mam nic przeciwko tobie, i wybacz mi. Nie pomyśl, że to ja tak chcę robić. Nie, ja tego nie chcę, ale przysięgałem i jeśli nie będę wypełniać rozkazów, które mi wydają, to mogą mnie zaaresztować. – I jeszcze powiedział mi: – Tak jak stałeś do tej pory, tak trzymaj się tego i nie porzucaj swoich przekonań, dlatego że Bóg jest z tobą.
Kiedy on mi to powiedział, to jego słowo podniosło mnie na duchu. Takie słowa usłyszeć od niewierzącego to było niezwykłe. Pan użył go aby umocnić moją wiarę. On stał tam całą godzinę, a później przyszedł inny. Od ósmej wieczorem do dwunastej, tak przez cztery godziny, stałem na dworze. W końcu wyszedł kapitan i powiedział:
– Teraz możesz wejść.
Gdy wszedłem, powiedział mi:
– Dobra, idź, kładź się.
Poszedłem i podziękowałem Bogu.


Chcę wam zaświadczyć, że po tym przeżyciu nawet trochę nie zaziębiłem się. Wielu żołnierzy było chorych, ponieważ taki był tam klimat. Kto tam był to wie. Bywa tam tak, ze przez cały miesiąc nie widać słońca. Po tym wszystkim kapitan posłał mnie do innej kompanii. Tam spotkałem się z oficerem, który zaczął ze mną rozmawiać, a gdy zobaczył, że nie jest w stanie mnie przekonać to zaczął mnie bić. Uderzył mnie nogą i wybił jeden zdrowy ząb oraz wewnątrz wszystko naruszył. Zobaczywszy, że zalewam się krwią powiedział:
– Idź, umyj się i połóż się.
Umyłem się i położyłem się spać. Później stwierdził, że nie jest w stanie przekonać mnie. Chcę po­wiedzieć, że w ciągu roku służby zmieniałem miejsce piętnaście razy i raz powiedziałem jednemu oficerowi:
– Wy nawet nie zauważacie, że zamiast mnie ograniczyć, pomagacie mi zwiastować o Jezusie.
W kompaniach, w których służyłem, było po 140 do 170 żołnierzy, a w naszej jednostce było około 2000 żołnierzy. Potem mnie przenosili i do innych jednostek. Ale gdy jeszcze znajdowałem się w tej jednostce, raz podszedł do mnie zastępca po­litycznego i wezwał na rozmowę. Powiedział mi tak:
– Słuchaj, po coś ty przyszedł do wojska? Jeśli przy­sięgi nie składasz, to po co przyszedłeś? Aby bu­dować tu kaplice? Po to aby agitować i propagować, aby żołnierze stawali się takimi jak ty?
Wtedy musiałem dać pisemne wyjaśnienie.

Napisałem że zostałem powołany do wojska po to, aby odrobić dwa lata pracując dla dobra kraju. A ponieważ mam Biblię i przestrzegam jej nauki, postępuje zgodnie z nakazami Słowa Bożego. Gdy przeczytali to wyjaśnienie, a napisałem, że zostałem powołany po to aby pracować dwa lata, zdecydowano, że będę pracować na dwie zmiany pod rząd. Od rana do wieczora. Na początku myślałem, że nie mają do tego prawa, lecz później, gdy zobaczyłem, że tak zdecydowanie o tym mówią, zacząłem pracować, bo nie było innego wyjścia.

Codziennie, pieszo szliśmy do pracy i wracaliśmy, cztery kilometry w jedną stronę. Spałem cztery godziny na dobę. Pracowaliśmy ciężko. Ręcznie nosiliśmy zaprawę betonową tam, dokąd maszyny nie mogły dojechać, na wysokość 25 metrów, 30 metrów i wyżej. Tak wyglądała praca przez cały dzień. Wszędzie była woda i błoto. Miałem ciągle mokre nogi. Nie było możliwości wysuszenia butów. Początkowo było bardzo ciężko nosić zaprawę przez szesnaście godzin i cztery godziny spać, dlatego, że trzeba było wracać do jednostki, a o szóstej była pobudka. Kładłem się spać o drugiej w nocy. Z czasem zacząłem przyzwyczajać się.
Pewnego dnia podszedł do mnie żołnierz, a w jednostce wszyscy wiedzieli, że jestem wierzący, bo każdemu świadczyłem, i rzekł:
– Pomódl się za mnie.
Na jego rękach na początku pojawiły się pęknięcia skóry. W szpitalu lekarze nie byli w stanie mu pomóc. Nie było żadnej poprawy gdy on tam był. To był okropny widok. Ciało płatami oddzielało się tak, że widać było kości. Zdecydowano komisyjnie zwolnić go ze służby wojskowej. Powiedzieli mu, że nie ma żadnej możliwości wyleczenia się. On był muzułmaninem Tatarskiej narodowości. Gdy podszedł do mnie, zaczął opowiadać, że nie ma ojca, a w domu leży chora matka, która oczekuje jego po­wrotu z wojska, gdyż był jedynakiem.

Matka czekała na jego powrót, ponieważ potrzebowała pomocy. Kiedy komisja zdecydowała go zwolnić, powiedział:
– Jak ja teraz mam powrócić? Co mam zrobić? Kto będzie się mną opiekował przez cały czas?
Nie był w stanie w ogóle pracować. Jego ręce stale krwawiły. To wyglądało jak trąd. Miał potężne i stale otwarte rany. Zanim on do mnie przyszedł, przeniesiono do nas żołnierza z Krematorska, który był wierzącym z kościoła pełnej ewangelii, ale nie był jeszcze ochrzczony Duchem Świętym.


Przenieśli go gdzieś tydzień przed tym, jak ten żołnierz zwrócił się do mnie z prośbą o modlitwę. Podszedłem do tego wierzącego żołnierza i powiedziałem:
– Władek załóżmy post za tego chorego. Uzgodnijmy trzydniowy post i będziemy się modlić.
Gdy uzgodniliśmy to z nim, to poszedłem do pracy. Pracować na dwie zmiany i spać tylko cztery godziny na dobę było bardzo męczącym. Pomimo tego pościliśmy, ponieważ mieliśmy potrzebę. Prosiliśmy, żeby Bóg uzdrowił tego chorego. On z kolei mówił; „Módlcie się o mnie, ponieważ wszystko, co mówisz, jest prawdą i zrobię wszystko co powiesz." Sobota i niedziela u nas były wolne od pracy.

W sobotę znajdowałem się w jednostce, a niedziela to był mój wolny dzień. Na samym początku służby powiedziałem im:
– Przez sześć dni będę pracował dla dobra kraju a siódmy dzień poświęcam Bogu, i tego dnia choćby nawet dowódca jednostki przyjechał, ktokolwiek, bez względu na stopień i funkcję; w ten dzień nie będę pracował, bo poświęcam go Bogu. Nie szukajcie mnie. Nie będzie mnie na apelach.
Oni to wiedzieli i gdy sprawdzano obecność, żołnierze odpowiadali:
– Modli się do Boga, – lub mówili: – Poświęca dzień Bogu.

W sobotę, na trzeci dzień naszego postu poszliśmy na miejsce pracy tego wierzącego. Weszliśmy do jego kanciapy i zaczęliśmy się modlić o chorego, najpierw przeczytawszy z Marka, z szesnastego rozdziału. Modliliśmy się mówiąc:
– Jezu, to Ty powiedziałeś. To nie są słowa jakiegoś człowieka. To są Twoje słowa, a wszystko, co zależało od nas, co nam trzeba było zrobić, to uczyniliśmy. A teraz widzisz nasze pragnienie, prosimy Ciebie, abyś Ty dalej wykonywał swoją pracę.
Podeszliśmy do niego. Położyliśmy na niego ręce. On był pokryty ranami. Nasze ręce dotykały jego kości. On przyszedł i mocno cierpiał, bo wcześniej powiedział, że uczyni wszystko co mu powiemy. Widać było, że nawet wyraz jego twarzy zmienił się z bólu, ale pomimo tego stał, dopóki nie zakończyliśmy się modlić.

Podczas modlitwy Duch Święty rzekł:
– Usłyszałem modlitwę i posłałem odpowiedź.
Gdy otworzyliśmy oczy, on był w takim samym stanie jak przed modlitwą. Żadnych zmian nie było na ranach. Pomimo tego, uwierzyliśmy Duchowi Świętemu i podziękowawszy Bogu, powróciliśmy do jednostki. Była to godzina czternasta w sobotę. W niedzielę byliśmy w jednostce. W poniedziałek wyszedłem do pracy. U nas połowa żołnierzy pracowała na pierwszą zmianę, a połowa na drugą. A on, ze względu na to że nie mógł pracować, znajdował się w jednostce. W tym czasie przygotowywano dokumenty dotyczące jego komisyjnego zwolnienia.

Dokładnie o czternastej w poniedziałek on poczuł, że ktoś się go dotknął i gdy się rozejrzał nikogo tam nie było. Zauważył wtedy, że zachodzą, w nim jakieś zmiany; szczególną ulgę poczuł w rękach. To działo się tylko moment. Jego stare ciało w całości odpadło i wszystko zaczęło narastać na nowo. Gdy spojrzał na swoje ręce, one były gładkie, bez odcisków, jak ręce noworodka, które nigdy jeszcze nie pracowały, nawet nie dotykały niczego. Chrystus go uzdrowił. Wtedy on zaczął biegać po jednostce i krzyczeć, i świadczyć, że Chrystus go uzdrowił. A chociaż był muzułmaninem, to zapomniał o swoim Allachu, zapomniał o swoich zakonach i zaczął dziękować Chrystusowi, że go uzdrowił. Wszyscy żołnierze to słyszeli. Dotarło to do dowództwa.

Gdy oficerowie usłyszeli o tym, przyszedł do niego zastępca oficera politycznego, natychmiast wypełnił odpowiednie dokumenty, gdy ja jeszcze byłem w pracy, i tego samego dnia odesłali go do Kazachstanu. Gdy wróciłem, nie zastałem go, ale oczywiście, listownie mieliśmy więź ze sobą.. A Władek, ten chrześcijanin z Krematorska, z którym modliliśmy się w baraku Bóg ochrzcił go Duchem Świętym.


Półtora tygodnia po tych wydarzeniach odesłali go do innej jednostki, abyśmy więcej nie mogli się spotykać. Po tym zajściu wzywa mnie zastępca politycznego i mówi:
– Słuchaj, wiesz co, w Biblii napisano, że „człowiek nie będzie żył samym chlebem, ale każdym słowem wychodzącym z ust Bożych" i ty nas nie słuchasz, nie wykonujesz rozkazów, masz własne prawa, masz swoją Biblię. Powiedzieliśmy ci abyś nie agitował, a ty tym bardziej mówisz do coraz większej ilości żołnierzy, a więc nie jesteś naszym żołnierzem. Ty jesteś żołnierzem Jezusa, a więc niech On troszczy się o ciebie, niech karmi cię, niech ci pomaga jak Sam chce. Od dzisiaj nie masz prawa wstępu na sto­łówkę.
Kiedy on to powiedział, to pomyślałem, że żartuje, no bo jak on mógł coś takiego zrobić? A gdy poszedłem na śniadanie - a tego dnia on był dyżurnym - to on powiedział mi:
– Przecież ci po­wiedziałem, że więcej nie masz prawa jeść na żoł­nierskiej stołówce!
Odwróciłem się i pomyślałem:
– Cóż, dziś nie zjem, a jutro gdy go nie będzie, to zaj­dę i zjem w stołówce.

Innej możliwości nie miałem, ponieważ w ciągu trzech miesięcy nie otrzymałem żadnego listu. Wszystkie były sprawdzane i konfiskowane. W ogóle nie wiedziałem co się dzieje z moją rodziną. Nie wiedziałem jak żyją moi bracia i siostry. Także wielu wierzących pisało listy, prosząc w nich:
– Bracie Pawle, pomódl się o nas. Mamy taki a taki problem. Daj znać co powie lub pokaże Pan.

Wszystko to gromadzono w moich aktach personal­nych, a na mnie wszczęto śledztwo, dlatego że jeśli bym odmówił wykonywania pracy, to oni mieli pełne prawo odesłać mnie do więzienia. A ja, pomimo utrudnień, pracowałem. Oni oczekiwali, że odmówię pracy, dlatego mi dali 16 godzin na dobę. A żadnych pieniędzy nie miałem. Następnego dnia poszedłem na stołówkę, a tam od samego rana, od pobudki, stał oficer dyżurny. Na drzwiach było napisano, że mam zakaz wstępu. Gdy tylko zbliżyłem się do stołówki, on powiedział mi:
– A ty co, przecież nie masz prawa wstępu na stołówkę.

Wtedy wróciłem i zacząłem myśleć:
– Panie jak mam dalej postępować, jak żyć dalej?
Gdy szliśmy do pracy, trzeba było iść marszowym krokiem i śpiewać pieśni na cześć komunizmu i partii. Oczywiście ja tego robić nie mogłem, więc szedłem z tyłu i modliłem się:
– Panie, daj mi siły przezwyciężyć to wszystko co spotkam w drodze.

Codziennie rano, idąc za kolumną do pracy, płakałem i modliłem się, a w nocy wracając, też płakałem i modliłem się. A z tyłu szli oficerowie i szydzili. Mówili:
– Patrzcie, wojownik Jezusa idzie.
A moje buty rwały się i były znoszone. Nogi miałem stale mokre. Buty i onuce nie nadążały schnąć, tak mijały dni. Z dnia na dzień było coraz ciężej, bo nie miałem żywności, a wody było wszędzie dużo, ale ja starałem się pić jak najmniej, aby organizm nie osłabł. Gdy minął dziewiąty dzień poczułem, że siły całkiem mnie opuszczają. Dziewiątego dnia, jeszcze jakoś pracowałem. Bardzo ciężko było chodzić po schodach.

Z trudem dotrwałem do końca dnia. Wieczorem wróciłem do jednostki wycieńczony. Gdy wracaliśmy oficerowie popychali mnie, mówiąc:
– Szybciej idź, szybciej, dalej!
A nogi mnie bolały jakby ktoś je nożem ciął, czułem jakby ktoś łamał mi kości. Ledwo ciągnąłem je za sobą. Gdy w końcu położyłem się spać, nie mogłem zasnąć, bo byłem cały obolały. Tylko Jezus wie jak podniosłem się i wstałem następnego dnia.

Ubrałem się i poszedłem do pracy. Gdy doszliśmy na miejsce usiadłem i siły całkiem mnie opuściły. Modliłem się myśląc:
– Panie, co mam czynić?
W tym czasie podchodzi do mnie oficer i mówi:
– A ty co, czemu nie pracujesz?
Odpowiadam:
– Już nie mogę pracować. Zróbcie ze mną co chcecie - bijcie, chcecie, to zabijajcie. Jeśli chcecie to zamykajcie. Do tej poty pracowałem, ale dalej już nie mogę.
On machnął ręką i odszedł.

Nad­szedł czas obiadu. Żołnierze poszli na obiad a ja wszedłem do betonowego elementu z przestrzenią metrowej wielkości i zacząłem się modlić. Myślałem, ze wszyscy o mnie zapomnieli, że zapomnieli o mnie rodzice, zapomnieli i bracia wierzący, wszyscy. I już zaczęła przychodzić myśl, że zapewne nawet Chrystus zapomniał o mnie. Wtedy tam stanąłem na kolana i zacząłem się modlić. Gdy myślałem, że wszyscy mnie porzucili, a pewnie i Jezus porzucił, pomyślałem, że może ja czynię coś nie tak jak po­winienem.


Wtedy poczułem delikatny powiew, jakby jakieś ciepło otoczyło mnie i rozległ się głos:
– W namaszczenie twoje niech będzie ci Psalm 124.
»Gdyby Pan nie był z nami - Niechże powie Izrael - Gdyby Pan nie był z nami. Gdy ludzie powstali przeciwko nam. To byliby nas pożarli żywcem. Gdy płonęli gniewem przeciwko nam. To byłyby nas zalały wody. Potok zatopiłby nas, To przeszłyby nad nami Wody wezbrane. Błogosławiony Pan, Który nie wydał nas na łup zębom ich! Dusza nasza jak ptak umknęła z sidła ptaszników; Sidło się podarło, a myśmy wolni. Pomoc nasza w imieniu Pana, Który uczynił niebo i ziemię« l po tym, jak przeczytałem to miejsce na duszy, na sercu, zrobiło mi się tak miło.

A było mi tak ciężko, ponieważ ciało i organizm już był wycieńczony, i ledwo ruszałem się tego dnia. Jakoś jeszcze ten dzień przetrwałem. Gdy wracałem, to cały czas mnie popychali, kopali, naśmiewali się, ponieważ byłem tak słaby, że ciągnąłem się bardzo z tyłu. Gdy wszedłem to koszar, ostatkiem sił rozebrałem się i upadłem na łóżko.

Gdy tylko przykryłem się, czułem cały ten ciężar na sobie, i w tym momencie słyszę, ktoś pyta:
– Gdzie jest Gerasim?
Kapral z innej kompanii pyta naszego kaprala, gdzie ja jestem. A ten mu odpowiada:
– Zo­staw go w spokoju. On tylko co położył się. On jest wykończony. Niech choć chwilkę odpocznie.
A ten mówi:
– Nie. Chodźmy. Pokaż mi go, gdzie on śpi, bo on mi jest bardzo potrzebny.
Obaj podeszli do mnie, a tamten mówi:
– Wstań, ubierz się i pójdziesz ze mną.
A ja, gdy go zobaczyłem, pomyślałem, że znowu wzywają mnie na przesłuchanie, bo to czynili stale, prawie codziennie. Wzywano mnie do sztabu, do dowództwa, do KGB lub do prokuratora.

Czasami budzili mnie w środku nocy i wzywali mnie na przesłuchanie. O każdym czasie mnie wzywali, nawet w środku nocy. Pomyślałem, że znowu jest to samo. Kiedy wyszliśmy, i weszliśmy do jego kanciapy, on usiadł i popatrzał mi w oczy.

Z pochodzenia on był Niemcem. On powiedział do mnie:
– Słuchaj, powiedz, co się z tobą dzieje?
Gdy patrzył mi w oczy, to jego oczy napełniły się łzami, dlatego że byłem w takim stanie, że przykro było na mnie patrzeć. On powiedział:
– Powiedz mi, kim ty jesteś.
On był niewierzący.
Stałem i pomyślałem, że nic mu nie powiem. Wtedy on powiedział:
– Jeśli ty nie chcesz powiedzieć, to ja ci powiem – l mówi: – Twój Bóg, mi nie dał spokoju i przez całą noc nie mogłem spać. Tej nocy podszedł do mnie człowiek w białej szacie i powiedział: Idź na stołówkę. Tam cię będzie oczekiwał kucharz, który przygotował posiłek dla Gerasima. Weźmiesz ten pokarm i zaniesiesz mu. Jeśli nie posłuchasz to do domu nie powrócisz.
A jemu do końca służby został tylko miesiąc. Tak wielki strach padł na niego, że już tej nocy nie mógł spać i wczesnym rankiem, przed pobudką, poszedł na stołówkę. Tam, go spotyka kucharz, który niesie to co było mu powiedziane, aby przygotował i pyta:
– Słuchaj, czy ty wiesz kto to taki Gerasim?
Ten mu odpowiedział:
– Ja go nie znam.

Kucharz zaczął mu opowiadać, że tejże nocy podszedł do niego człowiek w białym ubraniu i powiedział co trzeba przygotować dla Ge­rasima. Powiedział mu też, że jeśli nie posłucha, to pośle na niego taką chorobę, że nikt mu nie pomoże i nie uratuje go. Gdy mu to powiedział, to ten nie mógł zasnąć do samego rana i już nie mógł się uspokoić.

Kucharz wszystko przygotował i przekazał mu to, a kapral czekał na mnie do drugiej w nocy, gdy wróci­łem z pracy, i przyszedł mnie zawołać, i powiedział:
– Teraz zjedz, a potem powiesz mi, co ci się przyda­rzyło.
A dla mnie większej pociechy nie było nadto co wtedy usłyszałem. Jedzenie było mało istotne.


Największą otuchą dla mnie było to, że Pan przyszedł z pomocą w taki sposób. Tylko trochę popiłem, ponieważ tak długo nie jadłem. Dwa razy ugryzłem chleba z masłem. Podziękowałem Bogu i wróciłem spać. Od tego czasu ten kapral stał się taki bliski dla mnie jak matka - tak opiekował się mną. Co ranek przynosił mi śniadanie i razem jedliśmy. A żebym nie był głodny, to dawał mi codziennie wałówkę za pazuchę. Zjadałem to na obiad. A w nocy, gdy wracałem o drugiej, to czekał na mnie, aż przyjdę i razem jedliśmy.

Tak było około miesiąca. Dwa dni przed jego wyjściem z wojska wzywa mnie zastępca oficera politycznego i mówi:
– Od dzisiaj pozwalam ci chodzić na stołówkę.

Po wyjściu tego kaprala z wojska przeniesiono mnie do innej jednostki. Był tam major Baszkir, który był bardzo surowy. Było tam 2000 żołnierzy i wszyscy drżeli przed nim. On był najstraszniejszym oficerem dla żołnierzy. Gdy mnie przeniesiono do niego, to wziął mnie na rozmowę i powiedział:
– Uważaj, żebyś tutaj swojej propagandy nie rozpowszechniał, tak jak ty jesteś niezdyscyplinowany i nie chcesz podporządkować się naszym prawom, to przynajmniej innych tego nie ucz. A jeśli nie posłuchasz i nawiniesz mi się pod rękę to lekko się nie ujdzie.
Wziąłem do serca to co on powiedział.

Minął jakiś czas. Pewnej w nocy, gdy oficerem dyżurnym był nasz major, po ciszy nocnej, jak tylko położyłem się, przychodzą do mnie żołnierze i mówią:
– Paweł, chodźmy, opowiesz nam o Jezusie.
Odpowiedziałem, że nie można naruszać porządku ciszy nocnej i, że jutro, albo innego dnia poroz­mawiamy o tym. A oni mówią:
– Nie, teraz chodźmy. Dzisiaj nam opowiesz. Czego ty się boisz?
Ja mówię, że się nie boję, ale trzeba słuchać się. Oni mówią:
– Nie martw się, chodź, major na stołówce.

Spytałem dokąd pójdziemy, a oni mówią:
– Pójdziemy do świetlicy Lenina.
Było ich ośmiu. Wszyscy z różnych kompanii. Poszliśmy do świetlicy Lenina i tam zacząłem im wszystko opowiadać. Gdy słuchali pojawiło się u nich pragnienie i rzekli:
– Pomódlmy się Paweł.
– Tutaj? – spytałem.
Odpowiedzieli:
– Oczywiście, chodź pomodlimy się.

Wtedy zapytałem:
– Czy wy umiecie się modlić?
Oni na to:
– Naucz nas.
Powiedziałem im:
– U nas wierzący modlą się swoimi słowami, po prostu mówi się jakie ma się potrzeby, dziękuje się jeśli się chce.
Oni na to:
– To naucz nas jakiejkolwiek modlitwy.
– Jest jeszcze u nas modlitwa Ojcze nasz.
Napisałem im ją. Wszyscy zaczęli wymieniać swoje potrzeby. Stanęliśmy na kolana i zaczęliśmy się modlić. Modliliśmy się w pomieszczeniu pełnym symboli ateizmu. Bardzo się bałem podczas tej modlitwy. Myślałem że:
– Zaraz wejdzie major i to nie skończy się dobrze dla mnie.
Gdy odmówili modlitwa „Ojcze nasz", a ja z niecierpliwością oczekiwałem, kiedy skończą, bo myślałem, ze wstaniemy i od razu rozejdziemy się. A oni zaczęli powtórnie modlitwę „Ojcze nasz", a później modlili się jeszcze trzeci raz, i gdy pomodlili się po raz trzeci to ja już zapomniałem o majorze i o tym, że on może wejść.

Wylała się taka łaska, w tej świetlicy, pomimo tych eksponatów ateizmu, tak że tam była prawdziwa obecność Pańska. Zacząłem modlić swoimi słowami i nic im nie mówiłem, a oni zaczęli powtarzać moją modlitwę i w tym momencie otwiera drzwi major.

Nim zdążył wejść wszyscy zbiegli. Ktoś przez jedne okno, inny przez drugie, a pozostali rzucili się do drzwi, którymi wszedł major, prawie go tratując. A gdy on odwrócił się, ich już nie było. Wtedy jego ob­licze się zasępiło i stał się zły jak zwierz.

Ja do niego zwracałem się jak do żołnierzy, ponieważ wszystko jedno, tak żołnierz jak i oficer, wszyscy umrzemy. Jesteśmy wszyscy prochem. Gdy podszedł to zaczął mnie bić. Ja miałem tylko jedną myśl, aby nie upaść, bo będzie mnie kopał nogami. Zalewałem się krwią, i w tym momencie było powiedziane słowo do niego przez moje usta:
– Ja będę sądził się z domem twoim, a potem okażę miłosierdzie nad domem twoim.
Słowa te były wypowiedziane do niego. Gdy on je usłyszał, pomyślał, że mu grożę, że będę o nim rozpowiadał. Wtedy zaczął mnie bić jeszcze mocniej, tak że upadłem i po chwili już nic nie wiedziałem.


Obudziłem się w pościeli, w szpitalu, pod kroplówką. Wszystko mnie bolało, a krew lała się zewsząd. Całe ciało bolało, a szczególnie plecy. Mogłem leżeć tylko w jednej pozycji. Nie mogłem jeść, pić, ani się ruszać. Nie mogłem ani na chwilę zmrużyć oka. Gdy mnie powoływano do wojska, przyjechali do mnie bracia, naczynia, i było pokazane widzenie: Oto grób idzie nad moją głową. Gdy chodziłem, on był nad moją głową. Później obsuwał się coraz niżej, aż do pasa. Później jeszcze niżej, aż do moich stóp. A gdy wychodziłem z wojska to miałem bukiet w rękach, tylko nie kwiatów, a snopów. Gdy przy­pomniałem to sobie, będąc w tym stanie, to wierzy­łem w jego pierwszą część. Pomyślałem, że śmierć podąża za mną, a w drugą część widzenia, mówiącą o powrocie, nie wierzyłem. Podszedł do mnie dyrektor szpitala jednego dnia i powiedział, że muszą mnie odprawić do Rygi, ponieważ nie mogą zatrzymać krwotoku i wyniki były coraz gorsze. Wewnątrz były krwiaki. Powiedział, że wszystkie organy są uszkodzone, a szczególnie tylnia część, nerki i płuca były w skrzepach. Czułem się z dnia na dzień coraz gorzej. Gdy skierowano mnie do Rygi, to w przeddzień napisałem list do brata. Pisałem, że może nie wrócę, nie wprost, ale tak żeby zrozumieli. Powiedziałem, że byłem wierny i stałem w prawdzie do końca.

Tej nocy poczułem się trochę lepiej i jakby zasnąłem. Od strony gdzie było okno, widzę jakby we śnie, wszedł człowiek w białym ubraniu. Stanął koło mnie, potem usiadł przy moich nogach i patrzył na mnie z tej, a potem z drugiej strony. Później wstał i przewrócił mnie twarzą w dół. Następnie zaczął rękoma przeciągać po moim ciele. Doszedł do pleców - chociaż byłem twarzą do w dół, to widziałem co się działo - otworzył moje wnętrze z tyłu. Gdy doszedł do nerek, otworzył je i usunął stamtąd jakąś ciemną masę I wszystko wyczyścił. Później powiedział:
– Przyszedłem, aby cię uzdrowić – i wyszedł.
Po tym przeżyciu nie czułem żadnego bólu.

Dawali tam po dwa lub trzy zastrzyki w tygodniu ze względu na napromieniowanie. Ja odmawiałem przyjmowania zastrzyków. Nie lubiłem zastrzyków. Odłączyłem kroplówkę, stanąłem na nogi i poczułem, jak bardzo jestem głodny. Poszedłem na stołówkę, a tam była pielęgniarka. Stała tyłem, a gdy odwróciła się i zobaczyła mnie, zbladła i prawie zemdlała. Podtrzymałem ją i długo uspokajałem. Potem poprosiłem o coś do jedzenia. Zjadłem i wszystko jej opowiedziałem.
Pielęgniarka nie mogła do rana zasnąć. A ja byłem taki zmęczony, że po posiłku natychmiast poszedłem spać. Ona oczekiwała z niecierpliwością porannego obchodu.

Gdy zobaczyła dyrektora, to wybiegła do niego i mówi:
– Słuchaj, Chrystus uzdrowił tego człowieka, którego dzisiaj mieliśmy odprawić do Rygi.
On mówi:
– Jak to? Czegoś takiego jeszcze nie było.
Ob­chodu nie było, tylko przyszedł prosto do mnie. Zbudził mnie i mówi:
– Opowiedz wszystko, co się zdarzyło.
Opowiedziałem mu. On mówi:
– No dobrze, ale ja muszę cię zbadać.

Zrobili zdjęcia, a na nich nie było widać żadnych blizn. Zrobili analizy i zobaczyli, że wyniki są lepsze, niż u zdrowego człowieka. Tak Bóg mnie uzdrowił. Gdy zobaczyli, że jestem zdrowy, odesłali mnie do jednostki.

Major nie był pewien, czy wrócę ze względu na mój stan. Można powiedzieć, że tam nie było Radzieckiej władzy. Byliśmy w lesie i panowały tam prawa puszczy.

Jak mnie zobaczył major to powiedział, że mnie i tak dopadnie. Dodał:
– Po tym jak cię zbiłem, poszedłem do domu, a na powitanie wyszła moja córka. – on miał siedmioletnią córkę – Ona zaczęła padać, pienić się i ryczeć jak lew.


Żona chodziła do lekarzy i oni orzekli, że na to nie ma lekarstwa. Nazwali to epilepsją. Zrozumiałem, że ona została opętana. On jeszcze powiedział:
– To się stało jak cię pobiłem, To ty jesteś winny. Musisz po­modlić się do Boga, żeby jej się polepszyło. Jeśli będzie normalna, to zostaniesz moim najlepszym przyjacielem, a jeśli nie to znajdę sposób aby cię wykończyć.
Chrystus tylko co mnie uzdrowił. Przed wojskiem modliliśmy się o opętanych. Zawsze szło się po dwóch lub trzech dlatego, że gdy jeden osłabł to opierał się o ramię drugiego. Myślałem:
– Jak ja to zrobię w tej sytuacji? Jeśli Bóg ją uzdrowi, to będzie dobrze, a jeśli nie to i tak umrę.
Pomyślałem więc, że pójdę aby nie być winnym przed Bogiem. Powiedziałem:
– Jedźmy.
Ja zacząłem już mu wydawać rozkazy.

W samochodzie zaczął mi proponować dużą sumę pieniędzy jeśli jej się polepszy. Powiedziałem, że nie chcę żadnych pieniędzy. „Ja tylko poproszę pana o jedno - gdy zaczniemy się o nią modlić, to bardzo proszę stanąć na kolana i uniżyć się przed Bogiem". On był człowiekiem, któremu lżej było zapłacić niż klęknąć. W końcu przekonałem go. Zgodził się.

Gdy przyjechaliśmy na miejsce, jego córka wyszła z domu i patrząc na mnie zwierzęcym wzrokiem, wy­rzuciła:
– Ty co tu robisz? Tu jest inne królestwo.

Modliliśmy się i nie było żadnej odpowiedzi. Skończyliśmy modlitwę, wstaliśmy i mówię:
– Towa­rzyszu majorze, trzeba będzie jeszcze raz skłonić ko­lana.
A on na to:
– Nie, bo będziesz opowiadał, że major modli się z tobą.
Zaczął podchodzić do mnie w do mnie w złości. Ja zacząłem się cofać, a jego żona nie przestawała płakać. W końcu ona spytała:
– Czy ciężko ci to zrobić?
A on na to:
– On będzie opo­wiadał, żołnierzom, że major modli się z nim.
Ona powiedziała:
– Jeśli zechce to i tak powie, ponieważ już raz klęczałeś z nim.
Gdy to usłyszał to ukląkł powtórnie i gdy zaczęliśmy się modlić, od razu od­czułem obecność siły Ducha Świętego i czuło się, że Jezus Chrystus już zaczął swoją pracę.

W tym czasie szatan tak mocno zaczął ją bić, rzucać i poniewierać. Piana wychodziła z jej ust. Słychać było potworne ryczenie. W tym momencie zobaczyłem widzenie, podnosi się jedna biała ręka i druga ręka, i są coraz wyżej, i gdy się połączyły, to z nieba w dół zaświeciła światłość. Było takie zrozumienie, że moja modlitwa i modlitwy kościoła połączyły się i dotarły do Boga, i On posyła odpowiedź. W tym momencie był dany rozkaz od Ducha Świętego:
– W imieniu Jezusa wyjdź precz!
Momentalnie szatan rzucił to dziecko o ziemię potężnym uderzeniem. Dziecko padło jak martwe. Wtedy Duch Święty mówi:
– Skończyłem swoje dzieło.
Wtedy wspomniałem słowa wypowiedziane do majora poprzednio.
Zrozumiałem, że dziecko zostało uwolnione i powiedziałem im:
– Pan wysłuchał naszej modlitwy i teraz trzeba podziękować Bogu. Najpierw niech podziękuje ojciec, potem matka, a na końcu podziękuję ja.
Major powiedział:
– Za co? Za co mam dziękować? Za to że zabiłeś moją córkę?
Odpowiedziałem:
– Towarzyszu majorze, niech pan nie śpieszy się. Trzeba poczekać, uniżyć się przed Bogiem.
On rzekł:
– Nigdy tego nie zrobię!
Ale po chwili przekonałem go. Dziecko nadal leżało w bezruchu. Powiedziałem:
– Nie ruszajcie jej, niech tak leży aż sama wstanie.
On spytał:
– No jak, jak mam dziękować?
Powiedziałem, co ma mówić. Zaczął mówić — jakby Bóg mu był coś dłużny - „Panie, dziękuję Ci, że ją uzdrowiłeś", a matka tylko płakała, w końcu podziękowała, i na końcu ja. Po czym powstaliśmy i powiedziałem, żeby mnie odwiózł do jednostki. Przyjechaliśmy i ja położyłem się spać.

Następnego dnia, gdzieś półtorej godziny przed pobudką, przychodzi do mnie dyżurny i mówi, że major mnie wzywa. Zrozumiałem, że nie mógł spać z radości. Przyszedłem do niego, otworzyłem drzwi, a on do mnie mówi:
– Dzień dobry, bracie Gerasim – a po chwili – Chwała Bogu, bracie Gerasim.
Później opowiedział mi, że gdy wrócił, córeczka była już całkowicie normalna. Przypadek epilepsji orzeczono jako ciągły. Wróg męczył ją stale i zachowywała się nienormalnie bez przerwy, więc to uzdrowienie było natychmiast widać. Wszystko to mi opowiedział.


Długo przed tymi wydarzeniami Duch Święty powie­dział mi:
– Jeśli będziesz trwać w prawdzie i będziesz walczył o prawdę, to wysłucham cię i dam ci dobrą, lekką pracę.
A wykonywałem taką ciężką pracę. Rozmyślałem nad tym jak to mogłoby się spełnić, ale myślałem swoim rozumem, oczywiście. Major był narzędziem w rękach oficerów. On starał się wypełniać wszystkie polecenia. Tylko on był w stanie wprowadzić żelazną dyscyplinę. Teraz on zaczął sprzeciwiać się im. Zabrał mnie z tamtej pracy i dał mi lekką pracę. Siedziałem i wydawałem rozkazy przez radiostację.

Gdy już miałem tę pracę, to mogłem pisać listy, czytać, modlić się i spać. Był czas na wszystko. Od 6:00 wieczorem do 10:00 czas wolny. Czyń co chcesz - mówił mój brat major. Było ciepłe lato. Wychodziłem do lasu. Tam spotykałem się z żołnierzami, którzy mieli mnóstwo pytań. Służba przebiegała bardzo lekko.

Nie trwało to długo. Zostałem wezwany do sztabu. Oni już o wszystkim się dowiedzieli, że mam inną pracę i ich plan, aby mnie posadzić w wyniku odmowy pracy nie ziścił się. Gdy tylko wszedłem, usłyszałem:
– Słuchaj, dlaczego dałeś pieniądze majorowi i on dał ci tę pracę? Mówicie tez, że Pan uzdrowił jego córkę. Jakie tam uzdrowienie? Ty jeszcze oszukujesz – i zaczęli obrzucać mnie wyzwiskami.
Odpowiedziałem, że żadnych pieniędzy mu nie dawałem i nie wiem o czym mówią. Oni na to:
– Jeśli nie dałeś pieniędzy, to dlaczego dostałeś lżejszą prace i zdecydowaliście się nas okłamać, że Chrystus uzdrowił jego dziewczynkę?
Odpowiedziałem, że nic podobnego nie miało miejsca, a Jezus Chrystus w domu majora wykonał prace i uzdrowił jego córkę i, że nie mogę mówić białe na czarne i czarne na białe. Wściekły oficer powiedział:
– Baczność!
Wszyscy stanęli na baczność.

Wtedy podszedł do mnie i powiedział:
– Rozkazuję ci, żebyś powiedział, że nie było w domu majora uzdrowienia.

Ja odpowiedziałem:
– Wojownik Jezusa Chrystusa waszych rozkazów nie wypełnia.
Użyłem jego słów, bo gdy poprzednio wezwał mnie, to powiedział:
– Ty jesteś wojownikiem Chrystusa" i „Od dzisiaj nie masz prawa wchodzić na stołówkę.

Wtedy on powiedział:
– Siedem dni aresztu.
Nic nie odpowiedziałem, a powinienem był powiedzieć:
– Jest, siedem dni aresztu.
Odesłali mnie do aresztu. Wszyscy żołnierze już znali mnie. Ludzie zadawali pytania. Było poruszenie w pułku. A oni, ze sztabu, puścili plotkę, że coś z moim rozumem jest nie w porządku, i muszę być leczony psychiatrycznie. A do mnie powiedzieli tak:
– Dopóki nie powiesz, że nie było uzdrowienia, to my cię nie wypuścimy.

Odsiedziałem siedem dni. Wyprowadzają, mnie stamtąd i mówią:
– Co, przemyślałeś? To prawda, że nie było uzdrowienia?
Ja mówię:
– Prawdą jest, że było uzdrowienie w domu majora.

Wszyscy oni zaczęli występować przeciwko majo­rowi. Próbowali go zdegradować. Chociaż do tej poty był ich najlepszym przyjacielem, to oni wszyscy zaczęli mu się sprzeciwiać. A on zaczął ich przekonywać, że najlepsi żołnierze to chrześcijanie.
– Najlepsi ludzie to chrześcijanie. Patrzcie, wy niewłaściwie postępujecie. Wy postępujecie wbrew prawu! – itd.

Oni zobaczyli co się dzieje i zaczęli ze mną rozmawiać. Po następnych siedmiu dniach wyprowadzili mnie i pytają:
– Co, przemyślałeś?
Odpowiedziałem:
– Nie muszę myśleć, ja wiem, że Chrystus uzdrowił ją.
Oni na to:
– Za to, że nie wykonujesz poleceń, jeszcze siedem dni aresztu.
Odwróciłem się aby odejść, a jeden mówi:
– A zanim pójdziesz do aresztu , pójdziecie do szpitala, aby ci tam dali parę zastrzyków i abyś się tam trochę uspokoił, bo twój system nerwowy nie działa prawidłowo.


Wzięli mnie dwaj żołnierze z ochrony i oficer wię­zienny, i prowadzili pod karabinami i bagnetami, jak jakiegoś terrorystę, jakiegoś przestępcę. Doszliśmy do szpitala i podeszli do dyrektora szpitala, i zaczęli rozmawiać. Ja stoję obok i wszystko słyszę. „Jemu trzeba dać zastrzyki", i mówią jakie. Dyrektor szpi­tala patrzy na mnie, a potem na nich i mówi:
– Nie, nie, nie, ja na to nie pójdę. Ja boję się Boga.
On mnie dobrze znał, dlatego, że po tym jak mnie po­przednio badał powiedział:
– Wierz dalej, dlatego, że Bóg jest.
Próbowali go przekonać, że trzeba mi dać zastrzyki, ale on nie ustąpił.

Gdy zobaczyli, że nie da się go przekonać, przyszli do innego majora i powiedzieli, że trzeba mi dać za­strzyki. On się zgodził. Dali mi dziesięć zastrzyków, w kręgosłup i pod łopatkę. Poczułem, że podnosi się ciśnienie i temperatura, i wszystko kipi wewnątrz mnie. Rozważam wszystko racjonalnie, ale nie mogę zrealizować swoich myśli. Wiem, że trzeba się modlić, ale nie mogę. Wysilam się, aby się modlić i nie mogę ani trochę. Wyprowadzili mnie stamtąd i przyprowadzili do aresztu, otworzyli drzwi — a drzwi były tam stalowe — pchnęli mnie i powiedzieli:
– No, zobaczymy, co będzie dalej, święty ojcze. – i zamknęli drzwi.
Położyłem się i przykryłem się swoim płaszczem wojskowym.

Czuję, że wszystko przewraca się we mnie. Zrobiło się tak ciężko nie na ciele, ale na duszy. Nakryty płaszczem, słyszę huk. Słyszę jakieś kroki, coraz więcej. Mam zamknięte oczy. Jakaś siła chwyta mój płaszcz, ja go trzymam ze wszystkich sił, ale już nie mogłem utrzymać i puściłem go. Ta siła wyrwała go mi z rąk i rzuciła nim o ścianę. A ja leżę nadal z zamkniętymi oczyma. Czuję, że coś podchodzi i ciągnie mnie za buty. Drugi zaczął ciągnąć za włosy. Tak mocno ciągnął, że myślałem, że mi wszystkie włosy wyrwie. Inny ciągnął mnie gdzieś za bok. Gdy otworzyłem oczy, to jakże straszny to był widok. Ca­łe to pomieszczenie było zatłoczone dziwolągami szkaradnymi i strasznymi, nie z tego świata – głowa jak lwa, a ciało jak człowieka, albo ciało jak niedźwiedzia, a głowa jak człowieka. Dziwne potwory kłębiły się w krąg. Poczułem, że muszę się modlić.

Wewnątrz nastąpiło jakieś przełamanie i zacząłem się modlić:
– Jezu, jeśli Ty dopuściłeś takie doświad­czenie, aby oni naśmiewali się z mego ciała, a Ty wiesz, że nigdy nie narzekałem i nigdy nie żaliłem się - to dlaczego dopuszczasz to doświadczenie? A jeśli chodzi o to co się dzieje, to proszę, nie pozwól wrogowi dotknąć mojej duszy – dlatego że dusza jest bardziej cenna – Tylko nie pozwól, aby oni mogli dotknąć się mojej duszy.

Tylko zdążyłem wypowiedzieć te słowa i od strony drzwi pojawia się anioł. Gdy anioł wszedł, to tylko machnął ręką i wszystkie te dziwolągi, demony tak się zlękły, że zaczęły pierzchać przez betonowe ściany i sufit, tratując się nawzajem.
Anioł przeszedł nade mną i odleciał. A w sercu zrobiło mi się tak lekko, tak miło, tak radośnie. Od razu zasnąłem. Zaraz po tym jak zasnąłem, słyszę jak drzwi się otwierają! patrzę, a tam ten sam strażnik mówi:
– Co święty ojcze, jeszcze żyjesz?
Ja mówię:
– Tak, żyje, chwała Bogu.
Zamknął drzwi i poszedł. Następnego dnia, wzywa mnie naczelnik aresztu i mówi:
– Słuchaj, pomódl się do Boga, żeby Bóg nie przeklął mnie i nie pokarał mojej rodziny.
Podszedł do telefonu i powiedział:
– Wy jak chcecie, ale ja boję ­się dodawać terminu wiezienia dla tego żołnierza.

Wtedy przyjeżdżają z dowództwa do mnie i wzywają na rozmowę. Naczelnik mówi:
– Co, przemyślałeś? Nie wyjdziesz stąd żywy dopóki nie powiesz, że nie było uzdrowienia w domu majora. Powiesz, że nie było, to od razu cię zwolnię, a jeśli nie, to długi czas będziesz tu siedzieć i nikt cię stąd nie wyprowadzi.
Zacząłem z nim rozmawiać, opowiadać mu o Jezusie, świadczyć, a on mówi:
– Dosyć, dosyć, mi tego nie trzeba – a miał stopień pułkownika. Mówi: – Dlatego, że nie słuchasz się, jeszcze siedem dni aresztu.
Już mi wszystko obrzydło w tym areszcie, dlatego, że tam było ciemno. Nie można było ani pisać, ani czytać, tylko mogłem modlić się i śpiewać pieśni. To wszystko co tam można było robić. Po 21 dniach aresztu wzywają, mnie. Przychodzę, bez pukania otwieram drzwi i ogłaszam:
– Towarzyszu pułkowniku, wojownik Jezusa Chrystusa przyszedł na pańską prośbę.


A on aż podskoczył od mego gwałtownego wejścia i tak mocno się zdenerwował, że mówi:
– Tyle czasu jesteś w wojsku i jeszcze nie wiesz jak należy się meldować? Wyjdź w tej chwili, zapukaj i wejdź jak trzeba, i melduj się jak trzeba!
Wyszedłem, zamknąłem drzwi, zapukałem, wchodzę i melduję się:
– Towarzyszu pułkowniku, wojownik Jezusa Chrystusa, na pańską prośbę przybył.
Wtedy on mówi:
– No dobrze, wojowniku Jezusa Chrystusa, siadaj.
Usiadłem i zaczęliśmy rozmawiać. On zadawał mi pytanie po rosyjsku, a ja mu odpowiadałem po mołdawsku, on po rosyjsku, ja po mołdawsku. Wiedziałem, że on jest Mołdawem i gdy zobaczył, że rozmawiam po mołdawsku, to i on przeszedł na mołdawski. Wtedy zacząłem mu mówić, że jestem wdzięczny Bogu, że On dał mi możliwość spotkać się z nim. Gdy mu wszystko powiedziałem, on mówi:
– No cóż, za to że jesteś moim rodakiem i nie wykonujesz rozkazów, jeszcze siedem dni aresztu.
Odwróciłem się i poszedłem. Odsiedziałem jeszcze te siedem dni, razem 28 dni. Nie mogli mi więcej dać ponieważ nie było śledztwa przeciwko mnie. Wróciłem, a mego majora zdegradowali na kapitana i odesłali na inną placówkę. Mnie odesłali do innych koszar. Gdy jeszcze byłem w Wilnie, Duch Święty powiedział:
– Będziesz siedzieć na ławie oskarżonych trzy razy, a potem dam ci moc i będziesz ich miał w swoim ręku; nie będziesz czynił tego co ci powiedzą, ale oni będą czynić to co ty im powiesz, tj. Oficerom.
Pierwszy raz siedziałem na ławie, gdy rozpoczęto śledztwo przeciwko mnie ze względu na pracę, ale Pan mnie wybawił. Drugi raz oskarżyli mnie o pobicie żołnierza, co nic było prawdą. Kapral pobił Uzbeka. Uzbek powiedział mu:
– Jeszcze raz mnie uderzysz, to cię zarżnę.

Uzbecy są muzułmanami. Kapral był rosłym mężczyzną i był bardzo silny, i uderzył go jeszcze raz. Ja w tym czasie byłem w zaopatrzeniu, w tej samej kompanii, w której był ten kapral. Pewnego dnia kapral zdrzemnął się w ciągu dnia i ten Uzbek podciął mu żyły na rękach. Żołnierz, który to zobaczył, przybiegł do mego pomieszczenia roboczego i poprosił o ręcznik, albo jakąś szmatę, żeby przewiązać kapralowi ręce. Dałem mu ręcznik. Kaprala zabrali do szpitala, opatrzyli go i odesłali z powrotem.
A Uzbeka wzięli do sztabu, i gdy dowiedzieli się, że to zaszło tam, gdzie ja pracowałem w magazynie, powiedzieli mu:
– Nie martw się. Napisz tak i tak, dlatego że jeśli nie napiszesz tak jak my ci mówimy, to i tobie się dostanie.
Więc napisał, że kapral sam sobie podciął żyły, i że nie kapral, tylko ja go pobiłem. Oni myśleli, że już mnie posadzą. A wszyscy muzułmanie bardzo mnie szanowali i nazywali mnie: „Muła", tj. Człowiek, który się modli.

Gdy przechodziłem, to oni, podchodząc aby mnie pocałować, kłaniali mi się po trzy razy, lub więcej, nawet po siedem razy, aż się spotkaliśmy. Mówiłem im, żeby tego nie robili, bo jest napisane, że tylko Bogu należy pokłon oddawać. Oni odpowiadali:
– Nie! My będziemy tak postępować jak nasz zakon nakazuje. My wiemy, że ty jesteś człowiekiem Bożym. Ty modlisz się – itd.
Gdy oni usłyszeli, że Uzbek, z ich wiary, takie rzeczy na mnie napisał, bardzo się na niego rozzłościli. Na podstawie tego zeznania posadzili mnie i kaprala na siedem dni. Wszystko było spisane w raporcie i na podstawie tych zeznań wszczęto śledztwo przeciwko mnie. Gdy oni już opisali moją sprawę, wraz ze wszystkimi wyjaśnieniami, że to ja pobiłem Uzbeka, wszczęto sprawę przeciwko mnie. Ja bardzo przeżywałem.


Myślałem, że lepiej by było gdyby mnie posadzili za pierwszym razem, niż teraz za przestępstwo pobicia żołnierza. Ja wiedziałem, że ludzie będą złorzeczyć, gdy się dowiedzą. Będą mówić:
– To był prorok, naczynie Boże, i pobił żoł­nierza.
Ja powinienem świecić przykładem, „a tu taki 'święty' siedział za pobicie!" Ludzie są słabi, o byle co, potykają się. Chociaż przed Bogiem wiedziałem, że jestem w porządku i cierpię niewinnie to świadomość, że słabi wierzący będą mi to zarzucać przygniatało mnie. Wtedy ci muzułmanie w jednostce poszli do tego Uzbeka i powiedzieli mu:
– Przysięgnij na swego Allacha, że Gerasim ciebie pobił.
On, ten Uzbek, złożył przysiągł, że ja go zbiłem. Wtedy podchodzą do mnie i mówią:
– A to przysięgnij na swego Chrystusa, że ty go nie zbiłeś!
Ja rzekłem, że nie podobnego nie zrobię. Powiedziałem im, że ja powiem „tak" lub „nie", „l mówię wam, że ja nawet palcem go nie tknąłem i to wszystko".

Przyprowadzono mnie jako oskarżonego, żeby po­stawić mi zarzuty. Nie dali mi nawet dojść do słowa. Jak coś próbowałem wyjaśnić, to przerywali mi słowami:
– Ty i twoi bracia. Jesteście aniołkami. Ty i twoi bracia...
Gdy zobaczyłem, że nic powiedzieć nie mogę gwoli wyjaśnienia, lub oczyszczenia się z zarzutów - nawet nie pozwolili mi złożyć pisemnego wyjaśnienia, milczałem, później wróciliśmy.

Przyszedł czas, stawiono mnie przed prokuratorem, a prokurator nie ma prawa skazać, nie przesłuchawszy obu stron i świadków. Chociaż moi oskarżyciele byli takimi wielkimi ludźmi, dowódcami. Pan sprawił, że ich zeznania były tak poplątane, że brak słów. W jednym wyjaśnieniu napisali, że ja byłem w długich skórzanych butach i ja kopnąłem go pięć razy. W drugim objaśnieniu było napisane, że ja byłem rozzuty, miałem tylko kapcie i kopnąłem go trzy razy. Te objaśnienia były sfabrykowane i przygotowywane wcześniej, przemyślane i wyrafinowane, a jednak Bóg dopuścił, aby nieprawda była ewidentna.

Wtedy prokurator mi polecił usiąść i napisać całe objaśnienie, co i jak było. Ja poszedłem i napisałem wszystko jak było, całą prawdę.

Gdy to napisałem, wezwano kaprala. Kapral, będąc pouczony, aby pisał prawdę, napisał wszystko iden­tycznie jak ja. Wszystkie fakty się zgadzały z moimi objaśnieniami. Potem wezwali jednego żołnierza, który był przy tym zajściu i wszystko widział. On też napisał wszystko dokładnie tak samo jak myśmy na­pisali, wszystkie zeznania identyczne.
Gdy prokurator prześledził nasze zeznania, zobaczył, że u nas wszystko było zgodne z prawdą, a w zarzu­tach była nieprawda. Wtedy, przy nas, zaczął besztać tych dowódców. „Wy, co! Wy nie macie prawa! Wy możecie być skazani od 4 do 7 lat pozbawienia wolności za fałszywe zeznania! Jak wy możecie takie rzeczy robić?" Oni tylko pospuszczali głowy i milczeli. Te sprawę umorzono.

Minął jakiś czas od tego wydarzenia. U mnie było już dwie nagany, i oni za wszelką cenę chcieli dać mi trzecią. Pewnego razu przyszli po mnie i zaprowadzi­li mnie znowu do prokuratury. Przed prokuratorem zaczęli mnie znowu obwiniać za róże niedociągnię­cia. Mówili o tym, co rzeczywiście odnosiło się do mnie, i zarzucali mi też rzeczy, które nie były praw­dą. Prosili, aby prokurator postawił mi zarzut.

Jednak dużo wcześniej, zanim tam przyszliśmy, żołnierze z jednostki napisali skargę za mnie i wysłali do Moskwy. W tej skardze użalali się, mówiąc:
– Jak to możliwe, w czasach dzisiejszych, gdy jest wolność, tak uciskać człowieka, l napisali wszystko tak jak było.
Tak i tak „z nim postępują." Ze względu na mnie przyjechał Generał-Major, który był odpowiedzialny za produkcję wojskową maszyn.

Zanim on przyjechał, to posłał telegram do naszego dowództwa, że przybywa z mego powodu. Kiedy oni się dowiedzieli, że on przybywa ze względu na mnie, to chodzili koło mnie jak nie wiem kto: „Pawełek, Pawełek, czego potrzebujesz?" Gotowi byli wszystko zdobyć, wszystko zrobić, abym ja tylko nic nie mówił na nich.


Gdy już przyjechał ten Generał, wzywa mnie i mówi:
– No opowiedz wszystko jak było.
Ja mu od­powiadam:
– Panie Generale-Majorze, ja panu nic nie powiem. Ja tylko jedno panu powiem, że ja przebaczyłem wszystko wszystkim, i ja jestem pewien, że Chrystus też im przebaczył.

Ja wiedziałem, że gdybym zaczął opowiadać, to musiałbym zeznawać przeciwko Majorowi, oraz przeciwko innym. Ja nie chciałem, żeby ktoś przeze mnie cierpiał. On mi mówił:
– Powiedz wszystko, a ja nie będę patrzał na ich gwiazdki, na ich funkcje, na ich wysokość. Będę z nimi rozmawiać językiem prawa i odpowiednio postąpię.

On miał ze sobą Biblię i konkordancję i mówi mi:
– Dlaczego ty tego nie robisz, dlaczego tamtego nie wypełniasz.
Ja zacząłem objaśniać mu. On słuchał i patrzył, i mówi:
– Tak, tak. Tak ono jest. Właśnie tak.
Wtedy mówi mi:
– Patrz, oto daję ci numer telefonu i tu jest adres, i jeśli ktokolwiek jeszcze coś powie przeciwko tobie, napisz, lub zadzwoń, i ja przyjadę, i zobaczysz co ja z nimi zrobię.

Kiedy niektórzy oficerowie dowiedzieli się, że ja przebaczyłem im, znowu zaczęli swoją brudną robotę. Ja oczywiście nie pisałem, ani nie dzwoniłem do Moskwy.

W końcu oni przyszli ze mną i z dokumentami do prokuratora. Ja powiedziałem, gdy dopuszczono mnie do głosu:
– Towarzyszu prokuratorze, ja panu zadam jedno pytanie, a potem ja będę się bronił.
Ja mu mówię:
– Jeśli ja panu dam plac, na którym ma pan zbudować konkretny dom, i dam panu projekt jaki ma to być dom, ale nie dam panu ani materiałów, ani pieniędzy, ani pomocy, czy pan zbudowałby ten dom?
Oni odpowiadają:
– Oczywiście, ze by się nie zbudowało. Jak ja coś mogę zbudować, gdy u mnie nie ma z czego.
l mówię mu:
– Dokładnie tak wy postępujecie z wierzącymi w naszym kraju. Niech pan zobaczy, wszystko co było powiedziane przeciwko mnie to nieprawda. Oni wykorzystują fakt, że ja do nikogo się nie skarżę, l jeśli wy nie przyjmiecie właściwych miar postępowania, to ja napiszę, albo zadzwonię do Moskwy i niech już tam decydują.

Dlatego, że Pan przez Gorbaczowa dał taką wolność, taką możliwość:
– Konstytucja mówi o wolności wiary i wyznania, a wy zobaczcie co robicie.
A oni na to:
– A pan co, pan nie zna prawa!
Ich tam było wielu, którzy stawili mi zarzuty, a ja byłem sam. Jeden kapitan bierze wizytówkę prokuratora i mówi:
– Towarzyszu prokuratorze, niech pan postawi jeszcze jedną uwagę prokuratorską oskarżonemu.
On mówi:
– Pan, co! Ja nic takiego zrobić nie mogę!
Wtedy wstaje i im mówi:
– Od dzisiejszego dnia on nie będzie postępował tak jak wy mu nakazujecie, a wy macie postępować tak jak on wam powie!
Wspo­mniałem od razu to, co poprzednio powiedział mi Duch Święty, że to ja będę im rozkazywał. On kontynuował:
– I w zależności od tego, jaki jest jego rozkład dnia, wy musicie podporządkować się pod jego grafik.
To był dla nich rozkaz. Oni byli podporządkowani jemu i do niego zdawali raporty.
Wróciliśmy do jednostki. Gdy wróciliśmy wołają mnie w piątek wieczorem. Podpułkownik polityczny pyta mnie:
– Słuchaj, czym ty będziesz się zajmował jutro, w sobotę.
Ja mu mówię:
– Wczesnym rankiem wstaję i wy mnie absolutnie nie szukajcie, dlatego że ja wrócę dopiero wieczorem po ciszy nocnej.
Cho­ciaż to było całkowicie wbrew ich przepisom, on mówi:
– No, dobrze.
Otrzymał rozkaz odgórnie i wiedział, że musi się podporządkować.
Wracam późno, odpoczywam, a w niedzielę mi trzeba wstać również wcześnie, wiec wychodzę przed pobudką, lub wychodzę po pobudce. Wracam o 22:00. „Jeśli mnie nie ma na czas ciszy nocnej, nie szukajcie mnie, do 24-j na pewno wrócę". Ja widzia­łem, jemu było ciężko, ale mówi:
– No dobrze.
Ostatnie pół roku tak służyłem. Kiedy spotykałem kadrę oficerską, jakiegokolwiek oficera, nie ja mu sa­lutowałem, ale on mi i mówił:
– Chwała Bogu!
A ja odpowiadam:
– Chwała Jezusowi!


Wszyscy mnie znali w jednostce. Gdyby ktoś spytał po nazwisku, to nikt by nie wiedział, ale gdy ktoś py­tał:
– Gdzie służy człowiek Boży?
Każdy wiedział, w której kompanii, plutonie, pod kim, itd. Oni pokazują i odpowiadają, wszystko wiedząc o mnie. Wiecie jak blisko byłem w tym czasie z Panem? Jeśli by mi zaproponowali jeszcze raz iść do wojska i przejść te same przykrości, to bez wahania bym poszedł, ze względu na odczuwanie tej bliskości Pana. Ja wstawałem rano i Duch Święty mówił mi co mam robić.

Duch Święty mówił, będzie tak a tak; spotka cię to i to, zrób tak i tak. Ja już wcześniej wiedziałem co mnie spotka. Wiedziałem, że tego dnia będę miał rozmowę i z kim.

Oto pewnego dnia wstaję rano, a Duch Święty mówi mi:
– Dzisiaj wieczorem będziesz miał spotkanie z KGB-owcami.
I gdy to powiedział, to kontynuował:
– Ty musisz milczeć, dopóki ja ci nie powiem, żebyś mówił.

Wieczór nadszedł, przychodzą po mnie i mówią KGB wzywa cię. Ja przyszedłem. Zaczęli zadawać mi pytania, chociaż oni wiele już wiedzieli. W pytaniach chodziło o nazwiska naczyń, które Bóg używał, dane pastorów ich adresy itd. W ogóle, dużo różnych pytań. A ja milczę.

Wiecie, tyle już mieliśmy rozmów z takimi ludźmi, tak że lubiłem im udowadniać, pokazywać im na ich błędy mówiąc, wy nie macie racji w tym, lub w tamtym. Ale tym razem Duch Święty nakazał mi milczeć, dopóki On nie powie mi by mówić.

Ja tak bardzo chcę im dopiec, bo widzę, że napierają. W pewnej chwili jeden z nich przybliża się do mnie i aż promienieje, gotów ogłosić zwycięstwo nade mną. „Ach ty nic nie wiesz, nic nie potrafisz, nawet od­powiedzieć, ty.." i zaczął. I właśnie wtedy Duch Święty mówi:
– A teraz powiedz mu: „niech wyjmie i położy magnetofon na stole, ten, który trzyma w kieszeni".

Oczywiście, w tym czasie ja w ogóle się nie bałem. Niech sobie będzie kto, czy co chce. I mówię mu:
– Teraz proszę wyjąć i położyć na stole pański magnetofon.
A on tak, jak przybliżał się rzucając zdania obwiniające mnie, gdy tylko to usłyszał, przerwał w pół sylaby, stanął z rozdziawioną buzią i ostatni dźwięk, jaki wypowiedział było: „ch". Nic nie mógł powiedzieć. Cały się zaczerwienił, zapocił się i się strasznie zmienił na twarzy. A ten drugi agent, który był z nim, podszedł do niego, wziął go za rękę i mówi:
– Idziemy, idziemy już; śpieszymy się, przepraszamy cię. U nas teraz nie ma czasu. Przyjdziemy innym razem.

Od tamtego czasu przyszli jeszcze tylko raz na rozmowę, a ten, który miał magnetofon nie przyszedł w ogóle. Przyszedł jego kolega z innym.

Cud Boży na Ukrainie


Do Związku Radzieckiego Bóg miał nie mieć wstępu. Władza Radziecka Go sobie nie życzyła. Nadszedł jednak rok 1989, żelazna kurtyna opadła. Misjonarze zaczęli głosić Ewangelię. Nawet milicja zaczęła pomagać trudniącym się dziełem Bożym. W liście do Hebrajczyków czytamy, że "Chrystus wczoraj i dziś, ten sam na wieki". W pierwszym wieku naszej ery uzdrowił chorego przy sadzawce Betezda a w dwudziestym Żenię Poliszczuk ze wsi Buchariw na Rowieńszczyźnie (Ukraina). W Ew. Jana 6:2 czytamy: "A szło za nim mnóstwo ludu, bo widzieli cuda, które czynił na chorych". Obecnie także za Jezusem idzie mnóstwo ludu, bo On nadal uzdrawia. Przyłącz się więc do tego mnóstwa, abyś dostąpił miłosierdzia Bożego, czas bowiem jest bliski.

I rzekł do nich:

Idąc na cały świat, głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą a ci wyzdrowieją - (Mar. 16:15-18).

Przedmowa

Słowo "cud" w zachodnim chrześcijańskim świecie nie wywołuje szczególnego zdziwienia, o ile cud nie jest czymś niesłychanym, nadzwyczajnym. Miliony ludzi widzą w telewizji, słyszą w radio, czytają w dziennikach i gazetach, słuchają wielu świadectw w swoich kościołach o tym, jakie wielkie sprawy czyni Pan w tych ostatnich dniach. Na Ukrainie jest wielu ludzi, którzy odczuli na sobie uzdrawiającą siłę Pańską. Każdy prawdziwy chrześcijanin systematycznie czytający Pismo Święte może powiedzieć bez zastanowienia, że Pan jest Bogiem Cudów. Cała historia ludzkości jest poznaczona tymi wielkimi cudami.

W księdze proroka Izajasza Pan mówi: "Ja jestem Pan, Stwórca wszystkiego, Ja sam rozciągnąłem niebiosa, sam ugruntowałem ziemię - kto był ze mną?" (Iz. 44:24). "Ja uczyniłem ziemię i stworzyłem na niej ludzi, moje ręce rozciągnęły niebiosa i Ja daję rozkazy wszystkiemu ich wojsku" (Iz. 45:12). On ratuje, wyzwala, czyni znaki i cuda na niebie i na ziemi. "Ja Pan nie zmieniam się" (Mal. 3:6). "Jezus Chrystus wczoraj i dzisiaj i na wieki ten sam" (Hebr. 13:8).

Każdy człowiek obejrzawszy się na swoją przeszłość może powiedzieć, że jego życie wypełnione jest cudami, gdyż jeszcze nigdy w historii chrześcijaństwa tak szeroko nie była głoszona po świecie ewangelia, jak w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Jeszcze nigdy nie było tylu Bożych Cudów, a szczególnie uzdrowień. Czy ktoś kiedyś spodziewał się, że odbędą się takie duże zmiany w życiu społecznym, w kraju który zajmował jedną szóstą terytorium całej planety - Związku Radzieckiego. Te cuda są widoczne dzisiaj nie tylko dla ludzi duchowych, ale i dla każdego, kto jest przytomny i ma otwarte oczy. O nich opowiada nie tylko literatura duchowa, lecz również wiele popularnych czasopism np. "Times", "Life", "News week" i inne.

"I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec" (Mat. 24:14). "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie; bo Ja idę do Ojca" (Jan 14:12).

Społeczeństwo amerykańskie a także i chrześcijanie całego świata dużo słyszeli i czytali, oglądali w telewizji cuda, które Pan dokonał przez usługę wielu ewangelistów. O cudach, które czyni Pan w Ameryce i pozostałych krajach świata, pastor Iwan Zińczyk mówił w swoich programach radiowych i kontynuuje przekazywanie, korzystając z usług państwowego centrum radia i telewizji. Już w niezależnej Ukrainie, w swoich kazaniach pastor zachęcał głosicieli Słowa Bożego do modlitw za chorymi. Widząc cuda, jakie czynił Pan i słuchając kazań znanych ewangelistów, ludzie zaczynali nawracać się do Pana. W ich sercach zaczęła rodzić się wiara. Pan pracował nad tymi duszami, uzdrawiał ich ciała i ludzie pokutowali. Wielu z nich zostało ochrzczonych Duchem Świętym. Słuchacze z wiarą klękali przy swoich radioodbiornikach, a niektórzy kładli ręce na aparacie radiowym. Pańska siła Ducha Świętego czyniła cuda. Pan uwalniał ludzi od najróżniejszych chorób: od raka, paraliżu, do bólu głowy. Wielu z tych, którzy otrzymali uzdrowienie, przysłali listy i swoje fotografie do pastora Iwana Zińczyka. Za czasów Związku Radzieckiego niemało ludzi przesyłając listy prosiło aby nie podawać ich imion, gdyż mogli zostać zapisani na tzw. "czarnej liście". Osoby, które zostały uzdrowione opowiedziały swoim sąsiadom i znajomym. A ci przekazali innym. Wieść o cudzie szybko przekazywana była po koloniach, wsiach i miastach. Setki nowych ludzi zaczęło słuchać audycji radiowych i Pan kontynuował swoją pracę. Wielu grzeszników pokutowało i nawracało się do Boga. Nic tak ludzi nie wzrusza, jak widoczny Boży cud. W 1977 roku pewna rodzina z Rumunii przysłała do pastora Zińczyka list. W Rumunii jest wielu emigrantów z Ukrainy, szczególnie w pobliżu Ukraińskiej granicy. Są tam całe wioski, gdzie używa się języka ukraińskiego. Oni również słuchali audycji radiowych. Otóż, co jeden ze słuchaczy napisał: "Drogi bracie Zińczyku. Zwracam się do Ciebie i do Twojej żony Nastazji. Mam pragnienie, aby podzielić się z wami swoją radością z powodu tego, co Pan uczynił w moim domu. W każdą środę słuchałem waszej audycji radiowej "Droga do Boga". Głosiłeś o niewidomym, który wykorzystał szczęśliwą okazję spotkania z Jezusem. W czasie tego głoszenia Pan zbawił mnie otwierając mi duchowe oczy. O! Jestem teraz szczęśliwy. Ale w moim domu zdarzyło się nieszczęście. Moja córka zachorowała i zaniemówiła. Lekarze powiedzieli, że to już na zawsze. Nawet jeszcze gorzej - powiedzieli, że moja córka nie będzie długo żyć. Regularnie słuchaliśmy waszych kazań i po ich zakończeniu wszystkich obecnych zapraszaliśmy do modlitwy. Uklękliśmy i zaczęliśmy razem z wami modlić się. Podczas tej modlitwy siła Boża zstąpiła na nas wszystkich rwącym potokiem. I cóż się stało? Nasza córka przemówiła, Chwała Panu! Potem ona rozmawiała już normalnie. O! Chwała Bogu! Drogi bracie! Ten cud z moją córką wywarł na mieszkańcach naszej wsi takie wrażenie, że dwadzieścia sześć osób przyjęło Pana. O drogi bracie, niech Pan błogosławi Ciebie i twoją żonę Nastazję. Będziemy modlić się za was".

Podobnych listów przychodzi do pastora Zińczyka bardzo dużo. Ludzie chcą podzielić się swoją szczerą radością, opowiadając, co Pan uczynił w ich życiu. Pastorzy i ewangeliści, którzy wcześniej nie odważali się modlić o uzdrowienie, patrząc co Pan czyni - korzystając z audycji radiowych - zaczęli po domach modlić się za chorymi. Dlaczego po domach? Dlatego, że było to za czasów władzy radzieckiej. Tych, którzy odważali się wierzyć w uzdrowienia w kościołach (zborach) natychmiast pociągano do surowej odpowiedzialności. Chwała Bogu - teraz tego nie ma. Dzieci Boże swobodnie mogą oddawać pokłon swojemu Panu. Można powiedzieć, bez żadnej wątpliwości, że nie ma na Ukrainie takiego zboru, gdzie nie głoszono by pełnej ewangelii i gdzie nie było by wielu ludzi uzdrowionych przez Pana. W tamtych czasach było zupełnie inaczej. Nie zważając na surowe zakazy, pastorzy i misjonarze zaczęli modlić się o uzdrowienie z włożeniem rąk na chorych. Siła Boża - Siła Ducha Świętego zaczęła działać. Ogień Ducha Świętego zapłonął po całej Ukrainie, Białorusi, w krajach nadbałtyckich i w Mołdawii. Setki ludzi zaczęło nawracać się do Pana, a szczególnie dużo młodzieży. Chorzy zaczęli otrzymywać uzdrowienia a osoby pragnące zostały ochrzczone Duchem Świętym. Fakt przebudzenia nie na żarty wzburzył ateistów i sceptyków. Rozpętali oni w swoich dziennikach, gazetach, audycjach radiowych głośną kampanię przeciw Bogu i wierzącym. Organa władzy ostrzegały tych, których podejrzewały, żeby nie słuchali "religijnych propagandzistów" z zagranicy i nie wierzyli w żadne uzdrowienia. Ateiści napisali książkę pt. "Codzienna lektura ateisty" i tam na stronie 443 można znaleźć takie słowa: "o ile Boga nie ma, to i cudów nie może być. A w tym wypadku jeżeli ktoś świadczy o tym, że stał się cud to znaczy, że on oszukuje ludzi". Autorzy dodają: "my sądzimy nie za to, że człowiek wierzy w żywego Boga, ale za to, że człowiek oszukuje mówiąc: niby taki Bóg jest i niby On robi cuda". Ale krytyka nierozumnych ludzi jest niczym dla wielkiego Boga. On jest Stworzycielem wszystkiego, co żyje. On jest Zbawicielem, On jest Bogiem cudów. Jeszcze niedawno wierzący z różnych kontynentów byli rozdzieleni nieprzeniknioną "żelazną kurtyną", za którą chyba tylko fale radiowe mogły donieść Żywe Słowo. Ale nastał czas i wolą Pana było, że upadł mur, symbol ideologicznej niezgody dwóch światów. Dzisiaj nie mamy żadnych przeszkód w głoszeniu Słowa Bożego. Nie byłoby to możliwe w dawnym Związku Radzieckim. Alleluja! tysiące byłych grzeszników, a dzisiaj dzieci Bożych wkracza do kościoła.

Ta pierwsza niewielka książeczka wydana została pod tytułem: "Wielki Boży cud za żelazną kurtyną" w 1980 roku w Kanadzie pod redakcją Pawła Szelasta. Dzisiaj uzupełniliśmy ją nowym materiałem i wydajemy już w ojczyźnie Eugenii Poliszczuk. To też jest swego rodzaju cud. Wszystkie opowiadania uczestników i świadków nadzwyczajnych wydarzeń, jakie miały miejsce w życiu beznadziejnie chorej kobiety umieszczono w książce bez jakichkolwiek zmian treści, tylko z niewielką poprawką literacką. Wstęp napisał i korekty dokonał dziennikarz Wiktor Kotowski.

Bóg zawsze był ze mną

Nie nadaje się do leczenia.

Urodziłam się 20 lipca 1933 roku w wiosce Buchariw, województwo Rowno powiat Ostrozki. Nasza rodzina składała się z pięciu osób: ojca, mamy i nas trzech sióstr. Ja byłam najstarsza. Mama jeszcze w młodym wieku została wdową. Tato zginął tragicznie, kiedy my byłyśmy jeszcze małe. Na mamę spadły wszystkie obowiązki. W tych czasach bardzo trudno było wyżyć z trojgiem dzieci. Kiedy ukończyłam sześć lat jako najstarsza wzięłam się do pomocy w domu, ile tylko mogłam podołać swoimi siłami. Dlatego nie mogłam chodzić do szkoły (skończyłam tylko dwie klasy). Od najmłodszych lat byłam wierząca. Rosłam i byłam zdrowym, ładnym dzieckiem - jak i wszystkie. Kiedy skończyłam szesnaście lat, poszłam do pracy do kołchozu i pracowałam przy burakach. Za dobrą pracę dano mi nadzór nad łanem pola. Często nagradzano mnie wyróżnieniami, dyplomami. Pewnego razu bardzo przeziębiłam się w polu. Gdy mi przeszło, poszłam na fermę doić krowy. Na fermie w ciągu miesiąca musiałam przenosić na swoich plecach sto czterdzieści ton paszy dla bydła. Od tej ciężkiej pracy doznałam urazu kręgosłupa i zachorowałam. Zaczęły mnie boleć nogi i ręce. Dano mi lżejszą pracę. Z biegiem czasu nogi odmówiły posłuszeństwa, a na plecach zaczął mi narastać garb. Z czasem coraz trudniej było mi chodzić. Położyli mnie w szpitalu w wiosce Sijańci. To był szpital naszego powiatu. Po powrocie ze szpitala jakiś czas chodziłam o kulach aby utrzymać się na nogach. Zdrowie coraz bardziej pogarszało się. Potem zabrano mnie do powiatowego Ostrozkiego szpitala. Następnie skierowano mnie do szpitala wojewódzkiego. Kiedy leżałam w szpitalu w Rownie to nie narzekałam, że jestem taka młoda i tak ciężko chora. Mówiłam wszystkim o Bogu. Znano mnie jako wierzącą. Zawsze śpiewałam wysławiając Pana. Nieraz lekarze dokuczali mi: to gdzie jest twój Bóg? Lecz ja nie mogłam im wtedy pokazać gdzie jest mój Bóg. Leżałam skurczona we troje, ale wierzyłam, że Bóg może wszystko i mnie taką straszną kalekę może uczynić zdrową. Nigdy nikomu nie polecałam, żeby modlono się za mnie dlatego, że mocno wierzyłam: "kiedy pomodlą się, to wyzdrowieję i On zostawi mnie na ziemi". Ja chciałam iść do Jezusa, do nieba i byłam gotowa umrzeć. Pewnego razu, kiedy podczas obchodu lekarz pytał chorych o zdrowie, to wszyscy chorzy w mojej sali skarżyli się na swoje cierpienia. W końcu lekarz podszedł do mnie i nie zapytał o zdrowie. Ono było widoczne. Choroba tak mnie związała, że nogi zaplotły się jedna za drugą, w kolanach zgięły się i przycisnęły się do klatki piersiowej. Klatka piersiowa wgięła się do środka a na plecach był już pokaźny garb. Lekarz zapytał mnie:

- Żeniu, co u ciebie słychać?

- Chwała Bogu! Dobrze - odpowiedziałam.

Wówczas zwrócił się do pozostałych chorych.

- Otóż wy narzekacie na swoje choroby, mówicie, że wam bardzo źle, ale możecie jeszcze wszystko jeść, a Żenia mówi, że jej dobrze. Popatrzcie na nią, jaka Ona jest nieszczęśliwa.

Wtedy zwróciłam się do lekarza z prośbą, żeby mnie wysłuchał.

- Pan powiedział, że jestem krzywa, garbata kaleka - to prawda, zgadzam się. Ale powiedział pan jeszcze, że jestem nieszczęśliwa i biedna. Ja się z tym nie zgadzam, gdyż jestem bogatsza niż miliarder.

Często śpiewałam jedną pieśń: "Niech świat się śmieje i niech nie uważa, że jestem biedna, teraz mój skarb w niebie mnie oczekuje, jestem bogatsza niż miliarder". Prześpiewałam tę całą piosenkę, lekarz posłuchał i odszedł zdziwiony. Pewnego wiosennego dnia na dworze była bardzo ładna pogoda. Wszyscy wyszli przed budynek szpitala. Pozostałam sama na sali i zaczęłam głośno śpiewać tak, że było słychać na trzy piętra. Przyszedł lekarz i mówi:

- Już nasza Żenia śpiewa. Uwierzyła w jakieś pozagrobowe życie, a tu dla niej życia nie ma.

A ja odpowiedziałam:

- To życie doczesne i to ciało co boli życia wiecznego nie dostąpi. Dusza, którą dał Bóg, a której my nie widzimy, to wewnętrzny człowiek, ona jest wieczna.

Wtedy lekarka, która przyszła razem z nim i stała obok, powiedziała:

- Nie ma żadnej duszy. Kiedy człowiek umiera, to wszystko się kończy.

- Czy pani już długo pracuje jako lekarz? - zadałam jej pytanie.

- Już ponad dwadzieścia lat - odpowiedziała ona.

- A czy po śmierci chorego była pani obecna przy sekcji?

- Owszem i często byłam obecna. Zdarza się, że według wiedzy medycznej chory nie powinien umrzeć, a ja rano widziałam go umarłego.

- A kiedy rozcinają zwłoki to czy widziała pani duszę?

- Nie!

- A miłość istnieje?

- O! bez miłości życie jest niemożliwe.

- A zło też jest?

- Tak - powiedziała ona.

- Kiedy była pani przy rozcinaniu zwłok, to chyba widziała pani miłość?

- O! Żeniu! - wykrzyknęła ona - ty mnie zapędziłaś do kąta. Ty otworzyłaś mi oczy! Dopiero dzisiaj tak jasno zrozumiałam, że dusza, miłość i zło jest tylko w żywym człowieku, a nie w martwym.

Nigdy nie obrażałam się na lekarzy i nie obrażam. Oni mnie żałowali, chcieli dopomóc, ale niestety, byli bezsilni wobec takiej choroby. Później zdecydowali, że zaproszą profesora z Kijowa do szpitala wojewódzkiego w Rownie. Kiedy on przyjechał, przeprowadził konsultację ze mną i powiedział:

- Ty Żeniu jeszcze jakiś czas tu poleżysz. My ciebie podleczymy a potem zabierzemy do Kijowa, do instytutu doświadczalnego. Zrobimy operację na ple2cach, żeby usunąć garb. Może wtedy twoje nogi wyprostują się.

Profesor pojechał. Mija czas a mnie nie wieźli do Kijowa. Pytałam lekarza:

- Dlaczego nie wieziecie mnie do Kijowa?

- Profesor powiedział, że już za późno.

Niejeden raz mnie badali różni obecni profesorowie. Wszyscy rozkładali ręce mówiąc: "już późno". Ale Chrystus nie spóźnia się nigdy i do mnie nie spóźnił się. Chwała Jemu, Alleluja! Minął rok, jak mnie przywieziono do szpitala w Rownie. Pewnego dnia ordynatorka powiedziała do mnie:

- Żeniu, my dzisiaj zawieziemy ciebie do szpitala powiatowego a stamtąd do domu, żebyś odpoczęła od zastrzyków i szpitalnej atmosfery.

Dała mi historię choroby. Tam było napisane na co jestem chora, kto mnie leczył z podpisem trzech osób. Wniosek: nie nadaje się do leczenia i potwierdzono pieczęcią. O Boże! W moim młodym wieku nie ma już pomocy medycznej, ale moje życie jest w Twoich rękach, Panie. Odwieziono mnie do szpitala powiatowego, ale stamtąd od razu mnie do domu nie odwieziono. Jeszcze osiem miesięcy przeleżałam. Z każdym dniem było mi gorzej i gorzej. Przestałam rozmawiać. Trzymano mnie miesiąc pod kroplówką. W żyły wprowadzano mi glukozę. Pewnego dnia gdzieś na początku marca przyszedł lekarz na obchód i powiedział:

- Dzisiaj zawieziemy ciebie Żeniu do domu.

Ostatnimi siłami odpowiedziałam:

- Mnie już wszystko jedno - zawieźcie.

Ubranie dla narzeczonej

Przeleżałam w szpitalach w Rownem i Ostrozie rok i dwa miesiące. Nareszcie zawinięto mnie w kołdrę, położono na noszach, zaniesiono do karetki i polecono szoferowi:

- Zawieź ją do wsi Buchariw. Daliśmy jej zastrzyki. Ty musisz zawieźć ją do domu.

Wszystko słyszałam, ale nie mogłam mówić. Z nami jechała felczerka. Droga była bardzo kiepska i po tej podróży stan mój się pogorszył. Kiedy karetka podjechała do mojego domu i zatrzymała się, to moi sąsiedzi przechodzący obok, też podeszli myśląc, że ja już umarłam, ale zobaczyli, że jeszcze żyję. Wzięli te nosze i zanieśli mnie do domu. Postawili na środku pokoju a pielęgniarka rozwinęła kołdrę, posłuchała jak moje serce pracuje i dała zastrzyki. A mnie nadal było gorzej i gorzej. Wówczas pielęgniarka powiedziała do szofera:

- Idź i zapal samochód.

On zrozumiał. Podszedł do felczerki. Oboje położyli mnie na moje łóżko domowe, po czym szybko podeszli do drzwi. Ale sąsiedzi, którzy byli w naszym domu powiedzieli im:

- Wróćcie, rozbierzcie ją, zabierzcie odzież i kołdrę szpitalną.

Oni wrócili się, rozebrali mnie i położyli na łóżko. Wsiedli w karetkę i odjechali. Kto u mnie w domu był, nie mógł utrzymaćłez na mój widok. Mama upadła obok łóżka i gorzko płakała. W tym czasie było już u mnie wielu wierzących przyjaciół. Oni mnie odwiedzali w szpitalu. Kiedy powiedziano im, że mnie odwieźli do domu w ciężkim stanie - wsiedli do autobusu i wszyscy przyjechali do mnie. Myśleli, że ja umarłam, gdyż widzieli wszystkich w żałobie i mnie zupełnie rozebraną. A kiedy dowiedzieli się, że jeszcze żyję to wszyscy uklękli i zaczęli się modlić. Gdy się modlili, Bóg ich usłyszał a ja oprzytomniałam. Bracia i siostry podnieśli się z kolan i rozmawiali między sobą, że ktoś tu musi pozostać, bo ja będę umierać, i trzeba pomóc matce przygotować obiad na pogrzeb. Ja słyszałam to wszystko ale nic nie mogłam powiedzieć. Kilka osób pozostało, a reszta się rozeszła. Zaczęli rozpowiadać, że Żenia będzie umierać. Wieczorem przyjechał pełny samochód przyjaciół. Zobaczyli mnie w takim stanie. Jeden pastor powiedział:

- Żeniu, my widzimy, że ty będziesz umierać. Powiedz nam coś dobrego na ostatek, bo ty prędko zostaniesz obywatelką nieba, a my jeszcze pozostaniemy tu na dalszą wędrówkę. Nie wiemy, co los nam zgotował. Błogosław nas.

Ja powiedziałam z całej siły, że nie mogę rozmawiać. Wtedy Bóg Duchem Świętym napełnił proroka i powiedział:

- Córko moja mów wszystko! Mów, bo ja teraz napełniam wnętrze twoje.

Zaczęłam śpiewać Duchem tak mocno, że teraz tak bym nie mogła. Wszyscy uklękli i zaczęli się modlić. A kiedy modlili się, to Pan powiedział jeszcze:

- Córko moja! Nie odejdziesz, dopóki nie zobaczysz chwały mojej swoimi oczami tu na ziemi.

Nie mogłam tego zrozumieć, jak można zobaczyć chwałę Bożą cielesnymi oczami. Lecz dziękuję Bogu! Wszystko spełniło się. Od tego czasu mogłam już rozmawiać, śpiewać, ale leżałam skurczona i nie mogłam chodzić. Śpiewałam coraz więcej pogrzebowych pieśni. Odwiedzali mnie nieznajomi bracia. Jeden brat podszedł do mnie, przywitał się a Pan napełnił go Duchem Świętym i powiedział:

- Córko moja, ty co? Zbierasz się do odejścia? Nie! ty jeszcze swoimi oczami zobaczysz, jak ludzie będą iść i nawet biegiem podążać do ciebie. Będą się dziwić wielkiemu cudowi, temu, który uczyni Pan.

I znów nie mogłam zrozumieć, jak ja będę mogła zobaczyć ludzi, którzy będą iść, biec do mnie do domu skoro nie byłam w stanie nawet spojrzeć przez okno. Patrzyłam tylko w jeden kąt, a tam okna nie było. Nie mogłam tego zrozumieć, lecz wszystko spełniło się. Chwała Bogu! Po tym jak mnie przywieziono do domu ze szpitala powiatowego przeleżałam w domu trzy lata i pięć miesięcy. Lekarze nie przyjeżdżali do mnie, ponieważ byli przekonani, że ja umarłam. Nie wliczyłam całego czasu choroby, a tylko cztery lata i siedem miesięcy, kiedy już byłam zupełnie nieruchoma. Pewnego razu odwiedziły mnie wierzące siostry. Kiedy modliłyśmy się Duch Święty powiedział:

- Córko moja, bądź z twoją mamą w poście i modlitwie dlatego, że wróg niedobrze myślał o twoim domu.

Przez dwa dni przyjeżdżali bracia i siostry na zebrania modlitewne. Kiedy tylko rozpoczęli Służbę Bożą - niespodziewanie zjawiła się milicja i sekretarz powiatowy z miejscową władzą. Zamierzali wszystkich ukarać, a mnie zabrać do szpitala, żebyśmy nie przeprowadzali nabożeństw. Ale Bóg uczynił inaczej. Pełnomocnik do spraw religii (kobieta) podeszła do mnie i odrzuciła kołdrę. Kiedy zobaczyła mnie taką kalekę, wyschłą i skurczoną, to aż się przestraszyła. Odwróciła się w kierunku stołu i zapłakała. Potem zapytała przewodniczącego kołchozu:

- Czy pomagasz im? Chwaliłeś ją, że dobrze pracowała w kołchozie i nigdy nie kradła.

Ja za niego odpowiedziałam, że my nie prosimy o pomoc, bo już z mamą nie pracujemy w kołchozie. Wtedy Olga Michajłowna - pełnomocnik d/s religii powiedziała do przewodniczącego, aby zapisał nam dwa cetnary pszenicy. Następnie zapytała, czy mamy krowę. Odpowiedziałam, że nie. Zarządzono, aby dostarczać nam codziennie litr mleka do domu. Zapytano też o drewno. Skoro dowiedziano się, że nie mamy - obiecano samochód drewna. Pytano, czy jeszcze czegoś nie potrzebujemy. Mama powiedziała, że podłoga zgniła. Pełnomocnik popatrzyła i poleciła wypisanie desek i naprawę podłogi, a także zrobienie ławek, żeby wierzący mogli siedzieć w czasie nabożeństwa. Wróg chciał uczynić zło, a Bóg obrócił na dobro. Bóg chce, abyśmy się modlili i wierzyli. To, co my nie możemy zrobić, to może wszystko Bóg. Alleluja! Chwała Panu!

I tak leżałam. Choroba mnie skuwała mocniej i mocniej, na plecach wyrósł garb, jak wiejski bochenek chleba. Bóg posłał dwóch młodych braci i przemówił do ich serc, aby mnie odwiedzili i sfotografowali. Ale ja nie chciałam, żeby mnie fotografowali. Powiedzieli, że tak trzeba. Nic nie mogłam poradzić. Odwrócić się nie mogłam aby schować twarz, uciec też - a oni zrobili tak, jak Bóg przemówił im do serc. A teraz to zdjęcie jest właściwie dokumentem i jeszcze jednym świadkiem o Bożym cudzie. Potem znów odwiedzali mnie przyjaciele i Bóg przez proroka przemówił:

- Córko moja, przed tobą jest droga.

Ja sobie pomyślałam, że zabiorą mnie do szpitala. Lecz Bóg powiedział:

- Nie ta droga o której myślisz, a droga którą ty sama pójdziesz, tędy dokąd cię poprowadzę. A poprowadzę cię tam, gdzie ty nigdy nie byłaś i twoja noga stanie tam, gdzie nigdy nie chodziłaś.

Nie mogłam tego zrozumieć. Nie byłam w stanie chodzić z powodu choroby, ale wszystko to sprawdziło się i sprawdza się w moim życiu. Jednego razu siostry spytały moją mamę, czy przygotowała dla mnie ubranie na śmierć. Chciały je zobaczyć. Ubranie było proste, biedne, bo ładniejszego mama nie miała z czego uszyć. Wtedy one uszyły lepszy strój, taki jak dla narzeczonej, gdyż ja byłam panną. Pewnego dnia przyniosły ten strój i dały mamie w kuchni. A ja usłyszałam, o czym rozmawiały, poprosiłam aby mi pokazały. Też chciałam zobaczyć. Siostra nie chciała, ale ja nalegałam, więc mi pokazała. Poprosiłam, żeby ona położyła ten strój na mnie i podniosła lustro. Chciałam widzieć jaka ze mnie "narzeczona". W tym dniu akurat były moje urodziny - 20 lipca. Tak się złożyło, a oni nie wiedzieli, iż przynieśli mi taki prezent na dzień urodzin. Wszyscy podeszli do łóżka i dziwili się, co to będzie. A kiedy położyli na mnie ten strój i podnieśli lustro to zostałam napełniona Duchem Świętym i zaczęłam chwalić Boga siłąŚwiętego Ducha. Alleluja! W domu była sąsiadka, która jeszcze nie przyjęła Chrystusa do swego serca. Kiedy zobaczyła, że ja chwalę Boga, to zaczęła pokutować. Wszyscy widzieli, że ja nigdy nie upadałam na duchu, ale śpiewałam i chwaliłam Boga. Bardzo lubiłam też słuchać audycji radiowych o Ewangelii. Miałam obok siebie radioodbiornik i często słuchałam kazań brata Iwana Demianowycza Zińczyka. One mnie wzmacniały duchowo. Brat Zińczyk często prowadził audycję radiową o mocy Bożej, sile Ducha Świętego uzdrawiającej chorych, o cudach jakie Pan czyni na świecie. Chociaż byłam bardzo chora, skręcona we troje, ale niewymownie radowałam się, że mogę słuchać tych cudownych kazań. Dziękowałam Bogu za to i modliłam się, żeby On jeszcze bardziej błogosławił brata Zińczyka i wszystkich którzy pracują w studio radiowym. Bóg pokrzepiał mnie Duchem Świętym. Napełniał mnie i śpiewałam taką pieśń:

- Ja podróżuję tu na tej ziemi, z każdym dniem zbliżam się do ojczyzny, a kiedy przyjdę do niebios świętych - na moje spotkanie wyjdzie niebieski oblubieniec. Wyjdzie spotykać i witać tam w bramach. Krzyż on ze mnie zdejmie i do siebie przyjmie w Świętych niebiosach.

Śpiewałam psalmy i nie narzekałam na swój los. Nie żałuję, że pokutowałam i że swoje życie na zawsze oddałam w ręce Boże.

Mamo jesteśmy już wolni!

Nadszedł czas, kiedy zakończył się mój termin inwalidztwa i zatrzymano mi wypłatę renty. Mama radziła, aby wezwać lekarzy, niech przedłużą inwalidztwo. Ale ja nie chciałam. Myślałam, że już prędko umrę. Sąsiedzi mamie powiedzieli, że jako wdowa ma za małą rentę - dwanaście rubli, i powinna wezwać lekarzy, niech będzie ten grosz dla niej. Nasza felczerka zadzwoniła do powiatu, do lekarzy, żeby przyjechali i przedłużyli grupę inwalidztwa. Na to oni powiedzieli, że Żenia Poliszczuk umarła i nie przyjadą. Jednak nasza władza na wsi przestraszyła ich i oni się zjawili. Kiedy zaszli do domu, usiedli przy stole i zaczęli pisać. Przerywając ciszę powiedziałam im, aby wzięli mnie do szpitala, niech moja mama odpocznie. Oni wstali, podeszli do mnie i powiedzieli:

- Ty się na nas nie obrażaj. Ty dobrze wiesz, że my i inni lekarze tobie w niczym nie pomożemy. Ty biedna Żeniu leż, dopóki, no, dopóki...

A ja im dopowiedziałam:

- Dopóki nie umrę? O nie! Ja wierzę, że mnie Bóg uzdrowi. Choć jestem chora ale wierzę.

Lekarze pojechali. Zaczęłam sądzić siebie za to, że prosiłam ich, aby zabrali mnie do szpitala. Ale potem pomyślałam: "niechaj to będzie tak jak jest".

Oni sami przyznali się do własnej bezradności. Za dziewięć dni mieli okazję osobiście zobaczyć co zrobił Pan. Dziewiętnastego lipca 1978 roku przyjechali do mnie dwaj bracia. W tym dniu ja czułam się tak, jak nigdy w swoim życiu.

- Co ze mną dzisiaj się stanie? - pytałam siebie.

A potem odpowiedziałam:

- Wiem, że dzisiaj spotkam się z Tobą Panie Jezu, dzisiaj odejdę z tej ziemi. Już mojej klatki piersiowej nie będą ugniatać kolana, nie będzie mi ciężko oddychać.

Prosiłam Boga, żeby On utwierdził serca tym braciom, którzy przyjdą do mnie do domu. Jak odwoła mnie Bóg, niech połamią moje nogi i położą równo w trumnie. Ja nie dla siebie tego chciałam, lecz ze względu na tych przyjaciół, którzy mnie odwiedzali i płakali martwiąc się, w jaki sposób położyć mnie do trumny. I jeszcze prosiłam Boga o mądre serce i światło rozumu abym mogła zawołać mamę i powiedzieć:

- Ja chcę ostatni raz tu na ziemi pomodlić się z wami i waszą starość przekazać w Boże ręce.

Chciałam też przypomnieć, żeby siostry w dniu mego pogrzebu, nie zakładały na głowy czarnych chustek, tylko białe, dlatego, że ja jestem przekonana o moim zbawieniu. Powiedziałam to swoim siostrzyczkom, krewnym i przyjaciołom. Ale nie zdążyli tego zrobić.

Przyjechali dwaj młodzi bracia. Weszli do domu i zapytali mnie:

- Siostro Żeniu ile lat ty chorujesz?

Odpowiedziałam im, że niedługo minie pięć lat. Ja wszystkich lat nie brałam pod uwagę dlatego, że od początku jak zachorowałam i do końca, kiedy Bóg mnie uzdrowił minęło dwanaście lat. Liczyłam tylko najcięższe lata mojej choroby. Wtedy jeden z nich zapytał mnie:

- Czy ty siostro nie wierzysz, że Bóg może ciebie uzdrowić?

Ja odpowiedziałam, że wierzę.

- Nie wierzysz!

A ja znów - wierzę.

- Kto wierzy, ten jest zdrowy, a kto nie wierzy, to jest widoczne - wskazał na mnie ręką.

Wtedy odpowiedziałam:

- Ja chcę cierpieć.

- A Bóg chce ciebie uzdrowić.

- Niech będzie Jego wola.

- A czy wierzysz, że jak będziemy się modlić, to Bóg ciebie uzdrowi?

- Tak, wierzę!

Brat wziął Ewangelię, podszedł do mojego łóżka i zaczął czytać. A kiedy on czytał, to w mojej duszy zrobiło się tak dobrze, że to trudno opisać. Wtedy poprosiłam braci, aby już się modlili. On jeszcze raz zapytał mnie o wiarę. Wtedy wszyscy obecni w domu uklękli. Brat położył mi ręce na głowie, a ja z niespodziewaną szybkością zerwałam się na nogi. Kiedy wyskoczyłam ze swego łóżka, zaczęłam na cały głos chwalić Boga. Mama modliła się w odległym kącie, gdzie zawsze wylewała smutek swej duszy i ona otworzyła oczy, patrzyła dlaczego ja tak głośno krzyczę? O! kiedy mama zobaczyła, że mnie uzdrowił Bóg, to ona jeszcze mocniej krzyczała. Przyszła do mnie na kolanach z tego kąta, objęła moje nogi, przycisnęła do siebie i zaczęła je całować. Ciepła łza upadła na moją nogę. Po raz pierwszy odczułam matczyne ręce i ich ciepło. Odczułam tę delikatnąłzę, która potoczyła się po mojej żywej nodze. Mama dotykała moją klatkę piersiową i powiedziała:

- Córko! Ty masz wszystkie kostki równe. Powiedz, czy będziesz jadła chleb?

- Będę mamo wszystko jadła, co Bóg będzie podawał.

- Jedz, bo ja nie jadłam.

- Dlaczego nie jadłaś mamo? Mnie to kolana ugniatały w klatkę piersiową, dlatego nie mogłam połykać. A ty?

Mama odpowiedziała:

- Twoja choroba mnie całą dusiła, dlatego i ja też nie mogłam połykać.

- O mamo! Chwała Bogu! Jesteśmy już wolni! Jezus nas uwolnił od tej choroby. Teraz razem będziemy jeść i chwalić Pana.

Mama wstała z kolan, położyła mi rękę na plecy, może chciała mnie wziąć na ręce jak to było wcześniej (byłam bardzo lekka, chuda, nie ważyłam nawet dwudziestu kilogramów). Kiedy mama dotknęła moich pleców, to raptownie zakrzyczała:

- Dlaczego tak krzyczysz mamo? - zapytałam.

- Nie ma garba na twoich plecach - odpowiedziała.

Chwała Panu! W jednym momencie Bóg Wszechmogący uzdrowił mnie, wyprostował moje nogi, zabrał garb z pleców i stałam się zupełnie zdrowa.

Idźcie i patrzcie wszyscy!

Wszyscy odwiedzający, którzy byli u mnie w tym czasie uzdrowienia, słyszeli trzaskanie moich kości, kiedy moje nogi prostowały się. Ludzie podnieśli ręce żeby zatkać uszy, ale nie zdążyli, tak szybko mnie Bóg uzdrowił. Chwała Jemu! Podziękowaliśmy Bogu za cud. Bracia, którzy modlili się o moje uzdrowienie podeszli do drzwi, a ja jednego wzięłam za ramię i zapytałam:

- Kim wy jesteście? skąd pochodzicie bracia?

Jeden z nich popatrzył na mnie, uśmiechnął się oczami, podniósł ręce do góry i powiedział:

- Patrz na niebo, to uczynił Bóg, a ty uwielbiaj Jego wszędzie Alleluja!

Wtedy była obecna w naszym domu sąsiadka Dusia. I Bóg ją użył, dlatego aby spełniło się to, co było powiedziane przez Ducha Świętego ponad rok temu, kiedy ona była u siebie w domu. Będąc zajęta swoją pracą, usłyszała głos Ducha Świętego, który powiedział, aby poszła do Żeni. Ale ona pomyślała, że najpierw skończy pracę, a potem pójdzie. Wówczas po raz drugi usłyszała polecenie: "idź do Żeni". Pozostawiła więc swoje sprawy i poszła. Kiedy przyszła do mnie, akurat zaczęli się modlić i ona patrzyła na to wszystko. Ona została świadkiem mojego uzdrowienia, kiedy usłyszała jak moje kości trzeszczały, zobaczyła jak zeskoczyłam na nogi z łóżka, a łóżko rozłamało się na pół. Dusia upadła na podłogę jak długa i zaczęła chwalić Boga. Po modlitwie wyszła z naszego domu i pobiegła po całej wsi jak Samarytanka i wszystkim głosiła:

- Idźcie, patrzcie! Bóg uczynił cud. Bóg uzdrowiłŻenię!

A ja popatrzyłam przez okno i zobaczyłam jak wszystko zmieniło się w ciągu tych długich lat, kiedy nie mogłam być na dworze. Otóż zobaczyłam jak ludzie idą a inni podążają biegiem. Pomyślałam: "dokąd oni biegną?" zapomniałam, że tak było powiedziane: "że będą iść i biec, i patrzeć na ten cud Boży". Zobaczyłam, że wbiegli do mnie na podwórze a potem do mieszkania. Stanęli na progu i osłupieli. A komuniści śmiało przepychali się dalej, obejrzeli mnie od głowy do nóg, poklękali, ręce złożyli w dziecięcej pokorze, oczy do nieba zwrócili, poklęczeli przez chwilę. Nikt z nich nie modlił się zachowując ciszę, ponieważ po raz pierwszy w życiu skłonili kolana przed Bogiem. Potem podnieśli się i pytali mnie, kto jak rozumiał, i wtedy ja przypomniałam sobie jak było powiedziane przez Ducha Świętego i powiedziałam:

- O Boże, teraz swoimi oczami widzę Twój wielki Cud. komunista po raz pierwszy w życiu skłonił kolana przed żywym Bogiem. Chwała Panu! Wszystko się wypełniło. Alleluja!

W tym dniu po godzinie czwartej dużo ludzi nawet zostawiło pracę, chociaż były żniwa. Przyszli do naszego domu. Kiedy w domu było pełno ludzi, przyjechał samochód z przedstawicielami władzy - osiem osób. Przewodniczący kołchozu, sołtys, brygadzista, sekretarz partii weszli do domu, a sołtys wysoki, dobrze zbudowany, zapytał ludzi:

- Co się tu dzieje? pozwólcie nam przejść i zobaczyć.

Podchodzi do mnie i zapytuje:

- Żenia co się stało? Ludzie rzucili pracę i wszyscy biegną do ciebie.

Wstałam na nogi, podniosłam się i powiedziałam:

- Bóg mnie uzdrowił.

Wtedy on też podniósł swoje ręce aż do sufitu i dużo razy powiedział:

- Chwała, chwała.

Tylko nie powiedział komu. Powtarzałam za nim:

- Chwała Bogu!

Wtedy on rzekł:

- Dobrze, że się to stało. Chociaż ty Żeniu nie będziesz chodzić, to chociaż na dwór cię wyniosą na świeże powietrze. To dla ciebie będzie lepiej.

- Dlaczego ja nie będę chodzić?

- Kto na szkieletach chodzi?

Moje nogi były bardzo chude, cienkie i wyschłe. Wówczas wstałam, tupnęłam w podłogę nogą a on wystraszył się mówiąc abym przestała tupać, bo mogłabym połamać sobie nogi.

- Moje nogi nie połamią się nigdy, ponieważ uzdrowił je Pan - odparłam.

Minęło niewiele czasu a ja już z dwoma wiadrami poszłam po wodę. Kiedy wracałam z pełnymi wiadrami, znowu nadjechał samochodem przewodniczący kołchozu. Gdy mnie zobaczył, zatrzymał się, wyszedł z samochodu i wyznał:

- Żeniu, ja nigdy nie myślałem, że taki cud jest możliwy, nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył na własne oczy. A teraz cofam moje dawne słowa z powrotem, ponieważ mówiłem, że ty nie będziesz chodzić. Ty chodzisz. Aż dziwne! Teraz na pewno cała wieś będzie wierząca.

Ale niestety, bardzo mało ludzi uwierzyło. Chociaż ten Wielki Cud byłświadectwem dla wszystkich. W innych wsiach więcej osób uwierzyło. Jak szkoda mi tych osób, które widziały mnie taką chorą, skurczoną we troje a potem zupełnie zdrową, a odnieśli się do tego obojętnie i nie zrobili kroku na spotkanie z Bogiem. To dla nich, dla grzeszników było uczynione przez Pana, taki cud uzdrowienia. Na drugi dzień o godzinie ósmej rano przyjechali do mnie lekarze, ci, z którymi spotykałam się na ostatniej komisji w sprawie przedłużenia inwalidztwa. To właśnie oni sami powiedzieli, że nikt mi już nie pomoże. Tamtego dnia na własne oczy zobaczyli co uczynił Pan. Już od rana było u mnie dużo ludzi. Lekarze rozsunęli tłum, podeszli do mnie i spytali:

- Co się z tobą stało Żeniu? Odpowiedz.

A ja ich pytam:

- Kiedy byliście u mnie dziesiątego w poniedziałek, co mi powiedzieliście?

Zamilkli. Wyjaśniłam, że nie jestem na nich obrażona. Przypominam im tylko ich słowa, że będę tak leżeć aż umrę i swoją odpowiedź wiary, że Bóg mnie uzdrowi. Wstałam na nogi, podniosłam ręce do góry i pokazałam im, że Bóg mnie uzdrowił. Przypomniałam im, jak nieraz w szpitalu pytali mnie "gdzie twój Bóg?". Teraz pokazałam im, gdzie jest mój Bóg. Zaczęłam gimnastykować się jak tylko potrafiłam, a potem uklękłam i modliłam się dziękując Panu za łaskę i miłość. Z lekarzami przyjechał przedstawiciel władzy. Zapytał się mnie, jak to się stało? Podałam mu ewangelię radząc, aby przeczytał. "włożą ręce na chorych a oni będą zdrowi". Byli ciekawi kto modlił się i ręce wkładał. Odpowiedziałam, że nie wiem, nie znałam ich wcześniej.

- A co oni powiedzieli?

- Patrz na niebo, to uczynił Pan. Jemu wszędzie chwałę oddaj.

Wtedy przedstawiciel władzy zapytał, czy będę o tym wszędzie mówić? Odpowiedziałam: "będę".

- Zobaczysz, że nie będziesz.

Ja wtedy zupełnie nie rozumiałam dlaczego jego zdaniem miałabym nie mówić o tym wielkim Cudzie, który Bóg mi uczynił? Jak można milczeć? Jak nie oddać chwały Bogu?

Lekarstwo z rąk szatana

Następnie wiele razy do mnie przyjeżdżali lekarze w celu odwiezienia mnie do szpitala. Lecz ja nie pojechałam. Mówili, że należy mi się odpoczynek i wzmocnienie. Podziękowałam im mówiąc:

- Jestem zupełnie zdrowa i nie potrzebuję szpitala.

Pewnego dnia Bóg posłał do mnie brata z wiadomością:

- Bóg powiedział, że ciebie na pewno zabiorą do szpitala, a ty nie sprzeciwiaj się, tylko jedź. Ale niczego nie przyjmuj, ani tabletek, ani zastrzyków. Nawet nie jedz tam, dlatego, że zamyślano tobie uczynić zło, żebyś nigdy więcej nie mówiła o swoim uzdrowieniu przez Boga.

Wówczas posłuchałam Boga. Kiedy przyjechali znowu do mnie - poszłam do szpitala. Przynoszono mi tam jedzenie w oddzielnym talerzu. Ale ja nie jadłam.

Pewnego dnia w pewnej wiosce siostry zebrały się, żeby pomodlić się. I kiedy się modliły, Duch Święty przemówił:

- Wstańcie, pójdźcie i powiedzcie wszystkim synom i córkom moim, aby tej nocy trwali w modlitwie za córką moją, Żenią. Ona jest w szpitalu, a wróg zamyśla ją zniszczyć, a ja chcę ocalić i chcężebyście się modlili.

Wtedy oni bardzo szybko powiadomili cały powiat. Służyli Panu do samego rana. Ja nie jestem tego godna, aby za mnie tyle braci i sióstr Bóg podniósł w tę noc do modlitwy. Chwała Jemu, Alleluja!. Gdy zasnęłam na sali, to raptownie w nocy (nie wiem, która była godzina), Bóg podniósł mnie na nogi. Zobaczyłam trzech mężczyzn stojących obok mego łóżka. Nie wiem, co im Bóg pokazał, gdyż oni nagle rzucili się do drzwi, do ucieczki. Te drzwi otwierały się do środka sali, a oni pchali je z całych sił w kierunku korytarza. W końcu szarpnęli je we właściwą stronę i uciekli. Padłam na kolana i dziękowałam Bogu za Jego ochronę. Nazajutrz przyjechali do mnie bracia, siostry i moja mama. Opowiedzieli mi, że modlili się całą noc za mnie, żeby Bóg zachował moje życie. Wtedy zrozumiałam co chciał zdziałać szatan. Potem przyjaciele zabrali mnie do domu. Szatan przeciwnik Boży i mój nie zaspokoił się, a jeszcze więcej - atakował wymagając, żebym ja mówiła jakoby mnie wyleczyli lekarze.

Kiedy leżałam w Sijanieckim dzielnicowym szpitalu, miałam następujące doświadczenie. Pewnego razu przyszła do mnie sanitariuszka Tonia informując, że postanowiono mi zabrać Biblię, śpiewnik i radio (tak postanowił lekarz, kiedy była przerwa między zmianami pracowników). Chciała to wszystko zabrać do domu, a potem mi zwrócić. Odpowiedziałam jej:

- Poczekaj, trzeba zapytać się Boga - zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić.

I Bóg powiedział do mnie:

- Nie bój się, nie zabiorą.

- Toniu, ja nie będę ci tego wszystkiego dawać. Bóg mi powiedział, że niczego nie zabiorą.

Ona spojrzała na mnie i nie mogła zrozumieć, jak to nie zabiorą? Przecież postanowili zabrać. Ale ja twardo wierzyłam, że tak będzie jak powiedział mi Pan. I tak się stało. Przyszedł do mnie lekarz i zapytał dlaczego ja nie słucham audycji radiowych? Odpowiedziałam, że na pewno są stare baterie i poprosiłam:

- Jeżeli możecie, to bądźcie łaskawi kupić mi baterie.

On mi odpowiedział, że postara się mi kupić. Kiedy on kupił, przyniósł, położył i powiedział:

- Teraz możesz słuchać i jeszcze masz zapas sześć sztuk.

Chwała Bogu! To tylko Pan może tak uczynić po modlitwie swoich dzieci. Co było dalej z tym lekarzem? Pewnego razu dyżurował on w szpitalu. Przyszedł wieczorem do mnie na salę i zapytał dlaczego ja nie słucham audycji? Odpowiedziałam, że nie mam zegarka i nie wiem, która godzina. Wtedy on powiedział:

- Już czas - włączaj.

Kiedy włączyłam radio, nadawano w tym czasie chrześcijańską audycję. Kaznodzieja mówił:

- Przyjacielu, może ty włączyłeś swoje radio i słuchasz tej audycji. Ja ciebie nie znam, ale Bóg widzi ciebie i zna twoje życie. Może masz wysokie mniemanie o sobie, a może masz wysokie stanowisko, może jesteś lekarzem - ty wiesz kim jesteś, więc posłuchaj drogi przyjacielu co mówi Biblia, Słowo Boże: "Co niemożliwe u człowieka, u Boga jest możliwe" Chwała Jemu!

To wszystko było powiedziane prosto do lekarza tak, jakby kaznodzieja żył razem z nim i wszystko wiedział o jego życiu. Ten lekarz miał dobrążonę i dwóch synków. Zdradzałżonę, a synków nie szanował. Nie był kochającym ojcem dla dzieci. Po tej audycji, której wysłuchał do końca, zmienił swój sposób życia. Pewnego razu przyszedł do mnie na salę, a z nim było dwóch chłopczyków i pokazał mi, jakich ma wspaniałych chłopców. I rzeczywiście, jego dzieci były piękne, urodziwe. Ale czym jest grzech? On może zniweczyć wszystko co mamy najpiękniejszego i zgubić nas, żebyśmy już tu na ziemi nie byli błogosławieni i stracili jakąkolwiek nadzieję na zbawienie. Otóż co czyni modlitwa do żywego Boga. My powinniśmy się modlić i wierzyć, a Pan wszystko uczyni, bo Jego woli nikt nie może przemienić. On jest Bogiem wszechmogącym. Kiedy to wszystko zobaczyła sanitariuszka Tonia, to zaczęła pokutować i przyjęła Chrystusa. Teraz ona i jej dom służą Panu. Jej mama też uwierzyła. Kiedy w późniejszym czasie wraz z mężem odwiedziłam Tonię, to Pan wezwał do pokuty jej tatusia, który przyjął Chrystusa, Alleluja! I teraz siostra Tonia oddała swój dom, aby tam wierzący w Boga zgromadzali się na nabożeństwach. Tak Pańska miłość działa, że z zatwardziałych ateistów czyni szczerych chrześcijan, którzy wszystko, co mają najlepszego oddają Jezusowi Chrystusowi. Także i pielęgniarka Gala nawróciła się do Pana i Bóg cudownie jej błogosławił, darując zbawienie jej mężowi i dzieciom. Chwała Chrystusowi! Bóg kocha każdego grzesznika ale nienawidzi grzechu i chce, żeby każdy przyjął tę ofiarę, którą wykonał Pan Jezus Chrystus.

Człowieku, przeciwko komu występujesz?

Przez jakiś czas już po uzdrowieniu miałam okazję zajść do Sijanieckiego szpitala i odwiedzić lekarzy. Kiedy podeszłam do budynku (było to po deszczu), zaczęłam czyścić buty od błota i zobaczyli mnie przez okno. Sanitariuszka Sonia podbiegła do mnie, zaczęła mnie obejmować i całować i z brudnymi butami wciągnęła mnie do pokoju. Wtedy akurat była przerwa przed dniem roboczym i spotkałam się ze wszystkimi lekarzami. Pewna lekarka - Zoja Stiepanowna - objąwszy pomacała mi plecy i zapytała:

- Żeniu, a gdzie twój garb?

- Tam, na plecach, poszukajcie lepiej.

Ona jeszcze raz przesunęła ręką i szukała.

- Nie ma tego garbu - powiedziała.

Na to ja odpowiedziałam:

- Jego już nie ma i nie będzie. Zabrał go z moich pleców Wszechmogący Bóg.

- Gdyby nam kto opowiedział o takim cudzie, to nie uwierzylibyśmy, ale myśmy widzieli ciebie jaka byłaś skurczona, straszna kaleka. Na głowie nie miałaś zupełnie włosów, a teraz przed nami stoisz zupełnie zdrowa! O! to mógł uczynić jedynie Bóg. Chwała Jemu!

Potem oni spojrzeli na moją głowę i zaczęli skubać za włosy. Myśleli chyba, że założyłam perukę na głowę. Zdziwili się:

- Tobie wyrosły drugi raz włosy? Jak to mogło się stać?

Włosy wypadły mi wraz z cebulkami, ale znowu wyrosły. na podstawie wiedzy medycznej jest to niemożliwe. Wtedy ja odpowiedziałam:

- Napisane jest w Biblii: "co niemożliwe u człowieka, to u Boga jest możliwe". Chwała Jemu!

Tak ja im wszystkim opowiedziałam, a oni dziwili się i radowali i płakali z radości, że stałam przed nimi prosta i zdrowa, taka jak oni wszyscy. Nie pozostały u mnie żadne oznaki choroby dlatego, że tej operacji nie robiły ludzkie ręce, ale wykonał ją bez żadnego skalpela nasz Uzdrowiciel, Lekarz lekarzy - Wszechmogący Bóg. Potem poprosili, abym zrobiła obchód po wszystkich salach i rozpowiedziała co uczynił Pan dla mnie. Odwiedziłam chorych we wszystkich salach i wszystkim chorym opowiedziałam o sobie, a oni dziwili się jak im świadczyłam o Jezusie Chrystusie i o Jego wielkiej ofierze dla naszego zbawienia.

Minęło trochę czasu (około osiem - dziewięć miesięcy) po tym jak Bóg mnie uzdrowił. Przysłano mi zawiadomienie, żebym się stawiła do Wiejskiej Rady. Na drugi dzień (przygotowując się do wyjścia) usłyszałam głos Boży:

- Córko moja, wyjdź na dwór.

Szybko więc wyszłam i stałam na podwórzu. Podniosłam głowę do nieba pytając:

- Boże, a dalej co?

Wtedy zobaczyłam jadącą karetkę ulicą obok naszej furtki. A Bóg powiedział: "to oni". Samochód przejechał dalej i zatrzymał się. Za kilka minut na naszym podwórzu zjawiło się sześciu ludzi i zapytali, czy mogą nas odwiedzić? Proszę bardzo, gości zawsze przyjmujemy chętnie. Podeszli, a jeden z nich tak wnikliwie patrzył mi w oczy, że aż swoim nosem prawie że twarzy moje nie dotykał. A ja westchnęłam:

- Boże, co to za człowiek?

I usłyszałam głos Boży.

- To hipnotyzer.

Kiedyś słyszałam od ludzi, że gdy takiemu patrzy się w oczy, to on może zahipnotyzować. Wtedy powiedziałam w swoim sercu:

- Boże, a jak będę w imię Twoje patrzeć jemu w oczy, aby opuściły go siły w twojej obecności.

I zaczęłam patrzeć mu prosto w oczy, a on obiegł mnie wokoło i zmieszał się. Potem powiedział abyśmy weszli do domu. Poszliśmy więc i usiedliśmy, a on usiadł tak blisko mnie, że jego kolana dotykały moich kolan. Odsuwałam się do tyłu, a on za mną. Coś planował zrobić ale mu nic nie wyszło. Nie wytrzymałam i powiedziałam:

- Wy wszyscy wyglądacie na ludzi kulturalnych i oświeconych, ale jak ten mężczyzna nieprzyzwoicie się zachowuje.

Wtedy on uspokoił się. Potem jeden z nich - przedstawiciel Ministerstwa Ochrony Zdrowia zapytał mnie czy będę z nimi rozmawiać i odpowiadać na ich pytania. Nie sprzeciwiłam się. Wobec tego ten z Ministerstwa pokazał na dwóch lekarzy.

- Czy znasz tych ludzi?

- Znam.

- A kim oni są, czy wiesz?

- To lekarze, jak byłam chora, to oni mnie leczyli, a nawet żałowali

- I co? Czy oni wyleczyli ciebie?

- Pytajcie ich! - odpowiedziałam. A oni milczeli. Wówczas zapytałam jednego z lekarzy:

- Piotrze Ostapowiczu niech pan powie, czy pan mnie wyleczył?

On odpowiedział:

- Żeniu, powiedz sama wszystko jak było.

Wtedy ja opowiedziałam, że oni chcieli mi dopomóc, ale nie byli w stanie wyleczyć tej choroby. W szpitalu doszłam do takiego stanu, że przestałam mówić i odwieźli mnie do domu, żebym tam umarła. Lecz Bóg mnie uzdrowił! Chwała Jemu! Jeden z nich zapytał:

- Czy masz sumienie?

- Mam

- A dlaczego obrzucasz lekarzy błotem?

Wobec tego zwróciłam się do lekarzy:

- Niech pan powie, bardzo proszę Piotrze Ostapowiczu, czy ja jakąś nieprawdę powiedziałam?

Lekarze milczeli. Oni dobrze wiedzieli, że mnie uzdrowił Bóg. Hipnotyzer polecił mi:

- Niech pani się rozbierze, my panią zbadamy czy jest pani zdrowa.

Odpowiedziałam, że nie będę się rozbierać dlatego, ponieważ: po pierwsze, nic mnie nie boli, a po drugie w obecności sześciu mężczyzn nie będę się rozbierać. Nic z tego nie będzie. Wtedy on coś powiedział, czego nie zrozumiałam, a oni wszyscy wstali i wyszli z domu. Hipnotyzer pozostał, ja wstałam i też chciałam wyjść. Przedstawiciel władzy powiedział, abym została, gdyż on chce mi coś w sekrecie powiedzieć. Jaki może to być sekret, kiedy oni wszyscy przyszli razem? Kiedy zbliżałam się do drzwi usłyszałam głos Boży.

- Nie bój się, pozostań, zobaczysz, co Ja zrobię.

Hipnotyzer położył swoją czapkę na osłonę, która była przy drzwiach i polecił:

- Powtórz za mną parę słów.

- Nie będę - sprzeciwiłam się.

- Dlaczego?

- A jeżeli pan coś brzydkiego będzie mówił, to czy mam powtarzać? Nie!

Wtedy on spróbował zrobić jeszcze jeden eksperyment. Pokazał jeden wielki palec u ręki i zapytał: "jaki?" - odpowiedziałam jaki to palec. Wtedy pokazał drugi i trzeci. Ja mu odpowiedziałam. Lecz po tym zapytałam:

- Co to za igraszki? Nie jestem małym dzieckiem.

Nagle w jego gardle zaklekotało coś złego - jeszcze czegoś takiego nie słyszałam. Chwycił mnie za obydwie ręce, mocno ścisnął i powiedział, że nie będę więcej zdrowa. W tym momencie zawołałam do Boga. Siła Boża, siła Ducha Świętego spłynęła na mnie od głowy do stóp i Bóg przez Ducha Świętego przemówił poprzez moje usta:

- Co ty człowieku! przeciwko komu ty występujesz? Co ty znaczysz przede mną?.

Dalej Duch Święty przemówił innym językiem, którego ja nie rozumiałam. Moje ręce podniosły się do góry, a ręce tego hipnotyzera opadły w dół. Jedną ręką chwycił się on za piersi, a drugą zasłaniał się i prosił:

- Dosyć! dosyć! zrozumiałem to wszystko.

Po tych słowach upadł na podłogę. Patrzyłam co się z nim stało? Umarł czy co? Leżał i nie ruszał się. Podeszłam do okna, żeby zobaczyć gdzie są lekarze, niech przyjdą i coś jemu zrobią. Oni zauważyli mnie w oknie i obaj wbiegli do domu. Patrzyli się jak na cud. Hipnotyzer leżał. Powiedziałam, aby go zabrali. Oni wzięli swego przyjaciela pod ręce i pociągnęli na dwór a potem aż do samochodu. W tym czasie ludzie z wioski zauważyli, że przyjechała karetka. Nazbierało się sporo ludzi koło domu i szofer z karetki opowiedział ludziom to wydarzenie:

- Przyjechali do Żeni z Ministerstwa z hipnotyzerem. Hipnotyzer miał zahipnotyzowaćŻenię, położyć ją na nosze i pokazać wam wszystkim, gdzie jest jej Bóg, w którego wierzy. A potem mieli jeszcze Żenię zawieźć do szpitala i pokazać tam, jaki bezsilny jest jej Bóg. Ale chwała Panu, wyszło nie tak jak zamyślił diabeł, lecz tak, jak powiedział Bóg!

A oni wyszli ode mnie zawstydzeni przed ludźmi. Chcę jeszcze opowiedzieć jeden wypadek jak Jezus mnie ochronił w cudowny sposób. Byliśmy z przyjaciółmi na nabożeństwie w Kijowie. Po nabożeństwie przyszliśmy na przystanek tramwajowy, żeby odjechać. Odprowadzili nas miejscowi wierzący, a jeden brat stojąc obok mnie i ostrzegł:

- Otoczyła nas milicja, ciebie zabiorą i mnie też z tobą. Ja ciebie nie zostawię.

Zauważyłam, jak dwaj mężczyźni wyciągnęli ręce, żeby mnie zabrać, ale raptownie odskoczyli i co sił zaczęli uciekać ode mnie. Nie zrozumieliśmy co to mogło się stać. Wiadomo było, że trzeba się spieszyć i wsiedliśmy do pierwszego lepszego tramwaju, aby odjechać z tego miejsca. Nasz Bóg, w którego my wierzymy, patrzy na nas i ochrania tajemniczym sposobem. Chwała Jemu za miłość Jego i siłę!

Kiedy po dwóch tygodniach wróciłam do domu, to znalazłam kilka wezwań do powiatu. Gdy przybyłam z tymi wezwaniami do milicji oni zapytali:

- Kto ty jesteś?

- Dobrze wiecie, kto ja jestem.

- Czy władasz hipnozą?

- Hipnoza jest od szatana, a ja wierzę w Boga, bo ja jestem chrześcijanką.

- Ty w Kijowie zahipnotyzowałaś milicję! ciebie już prawie brali na ręce, ale stało się tak, że ziemia pękła i ty wpadłaś pod ziemię. Nasi ludzie ledwie zdążyli odskoczyć.

- To dlaczego oni mnie nie ratowali kiedy ja wpadłam do tej jamy? - spytałam.

- Byliśmy zadowoleni, że się ciebie pozbyliśmy. A potem dowiedzieliśmy się, że ty znowu świadczysz o Bogu.

- Otóż wiedzcie, że mój Bóg któremu ja służę ochronił mnie, żebym świadczyła o Jego dziwnych dziełach - odpowiedziałam.

- Teraz ty jesteś w naszych rękach. Niech twój Bóg spróbuje ciebie wyzwolić.

- O ile przyszedł ten czas że mnie macie zabrać, to tak będzie, a jeśli nie, to wy nic nie zrobicie.

- A czy wiesz, gdzie ty się znajdujesz?

-U was - mówię.

- A dlaczego ty tak swobodnie się zachowujesz i nie boisz się?

- A was to cieszy, że się ludzie was boją? was postawiono karać tych kto czyni zło, a tych kto postępuje dobrze, wy powinniście ochraniać. Was postawił Bóg dlatego, żeby Jego słowo wykonywało się. Was tak samo lubi Jezus jak i mnie. On oddał swoje życie dobrowolnie za grzeszników, żeby oni mieli nadzieję na zbawienie i wieczne życie.

Wtedy jeden z nich popatrzył na zegarek i powiedział:

- Już pięć minut opowiada nam, a my słuchamy.

Tak jest napisane: "A gdy was poprowadzą, żeby was wydać, nie troszczcie się naprzód o to, co macie mówić, ale mówcie to, co wam będzie dane w owej godzinie, albowiem nie wy jesteście tymi, którzy mówią, lecz Duch Święty" (Mar. 13:11). I tym razem tak było. Chwała Bogu! Wtedy ten, który mnie przesłuchiwał nagle uderzył pięścią w stół i zakrzyczał:

- Wyjdź stąd precz!

Ja wstałam, wzięłam palto i ruszyłam do drzwi. Wyszłam i w biegu ubierałam się, a Bóg ostrzegł mnie abym nie szła tą drogą i wskazał którą mam iść dlatego, że oni zaraz będą jechać w ślad za mną. Posłuchałam jak mi powiedział Bóg. Tak cudownie może dopomagać tylko Pan. Dopomagać tym, kto kocha Go, kto swoje życie w pełni oddał w Jego ręce.

Cud Boży przyszedł do mnie

Kiedy Bóg mnie uzdrowił, to lekarze wszyscy o tym wiedzieli. Pewnego razu bardzo ciężko zachorowała lekarka, która mnie leczyła, ordynator oddziału neurologicznego. W ciężkim stanie położyli ją w sali reanimacyjnej. Wtedy ta kobieta przekazała przez jedną z sióstr, żebym ją odwiedziła. Gdy usłyszałam o tym zdarzeniu to nie tracąc czasu poszłam. Weszłam na salę, gdzie ona leżała w towarzystwie dwóch chorych. Zobaczyłam, że jej łóżko naokoło było obwieszone prześcieradłami. Oczy miała zamknięte, na rękach i nogach podłączone różne wężyki i druty. Pomyślałam, co robić? Wtem ona otworzyła oczy i odezwała się widząc, że ja stoję:

- Cud Boży przyszedł do mnie - zapłakała, a potem prosiła - pocałuj mnie Żeniu a ja wyzdrowieję dlatego, że Bóg ciebie uzdrowił od takiej strasznej choroby i ta siła jeszcze jest w tobie.

Pocałowałam ją i ona powiedziała, abym zawołała pielęgniarkę. Ta przyszła i lekarka posłała ją po lekarza. Lekarz zjawił się, a ona poleciła:

- Odłączcie ode mnie wszystko, ja będę wstawać, bo mnie Żenia pocałowała, a w niej jest siła Boża. Ona jest zdrowa i ja też jestem już zdrowa.

Lekarz był bardzo zdziwony i nie wyrażał zgody na odłączenie systemu podtrzymującego funkcje życiowe organizmu. Długo starał się odmówić kobiecie. Tłumaczył:

- Dobrze pani wie jak bardzo jest chora, jest pani lekarzem.

Lecz ona twardo powiedziała:

- Jestem zdrowa, odłączcie wszystko.

Kiedy on odłączył wszystko od niej, wtedy ona poprosiła:

- Żeniu pomóż mi wstać.

Podeszłam i powiedziałam:

- W imię Jezusa wstawajcie i bądźcie zdrowa - wzięłam ją za rękę, a drugą ręką pod głowę i ona wstała. Trochę postała i przeszła się po sali. Ona chodziła tu i tam, a lekarz patrzył na nią i mówił:

- Nie rozumiem, co to takiego - dziwił się bardzo.

Potem ona usiadła obok swojej szafki, otworzyła ją, wyjęła jedzenie i podziękowawszy Bogu zaczęła jeść. Ona jest zdrowa do dzisiejszego dnia! Chwała Panu! Tak Bóg uzdrawia tych którzy wierzą, że Jego siła może wszystko. I teraz lekarze opowiadają wszystkim chorym, w jaki sposób Bóg uzdrowił mnie od takiej ciężkiej choroby. Teraz proszą nas obie: lekarkę i mnie, abyśmy jeździły i opowiadały jak to Pan uczynił. Według możliwości i z radością jedziemy i mówimy o sile i mocy Bożej.

Oko moje nad tobą

Po tych prześladowaniach nasza władza niestety o mnie nie zapomniała. Pewnego razu my - niewielka grupka wierzących - postanowiliśmy pojechać w odwiedziny do współwierzących we wsiach i miastach. Uklękliśmy na kolana, aby poprosić Boga o błogosławieństwo na tę drogę, a Pan przez Ducha Świętego rzekł:

- Wysłuchaj, córko moja Żeniu, do ciebie słowo moje. Ty nie pojedziesz w tę drogę, a musisz zostawić swoją wioskę, dom, mamę swoją i oddalić się. Słuchaj, oto adres, pod który Ja ciebie wyprowadzam.

Kiedy usłyszałam te słowa, to bardzo zaczęłam płakać. Nie zrozumiałam tego adresu. Wstałam z kolan i pytałam braci, czy zrozumieli adres? Oni powiedzieli, że nie, to też była wielka rozpacz w ich sercach. Wówczas przełożony powiedział:

- My jeszcze pomodlimy się i niech Pan na nas się nie gniewa, a niech powiadomi nas jeszcze raz.

Uklękliśmy znowu i Bóg powtórzył adres. Chwała Bogu! On jest miłującym Panem. Kiedy wróciłam do domu opowiedziałam mamie. Pomodliłyśmy się, popłakały i ja postanowiłam jeszcze tydzień pozostać w domu, a w niedzielę pójść na nabożeństwo razem z braćmi i siostrami. Chciałam wziąć udział w pamiątce śmierci Pańskiej, a potem pożegnać się ze wszystkimi i już wyruszyć w drogę. Ale na drugi dzień Bóg posłał do mnie proroka i przemówił:

- Już dzisiaj wychodź z domu i pozostaw tę miejscowość, gdyż wróg twojej duszy zamyślał ciebie zniszczyć, a Ja chcę ocalić ciebie.

Ten prorok jeszcze nie odszedł, a Bóg posłał drugiego. Oni nie znali się nawzajem. Drugi prorok przekazał to samo. Jeszcze drugi nie odszedł, przybiegł trzeci i to samo rzekł:

- Dzisiaj wychodź z tej miejscowości bo wróg zbliża się do twojej wioski.

Pozostawiłam więc swój Kościół, gdzie wstąpiłam w przymierze z Bogiem, gdzie Bóg ochrzcił mnie Duchem Świętym i uzdrowił od takiej strasznej choroby. Pozostawiłam swój dom i mamę w niemłodych już latach. Tego dnia wyszłam ze swojego domu i pojechałam siedem tysięcy kilometrów w kierunku Azji Środkowej do miasta Frunze, do brata Piotra Fryzina. Jechaliśmy do niego tydzień czasu. Kiedy przyjechaliśmy, była trzecia godzina w nocy. Zastukaliśmy w okno - zaświeciło się w mieszkaniu, więc skierowaliśmy się do drzwi. Była ze mną jedna siostra. Gdy drzwi odemknęły się, zapytałyśmy zdziwione:

- Dlaczego wasze drzwi nie były zamknięte?

Gospodarz domu odpowiedział, że zanim poszli spać, to rodzina modliła się i Bóg im powiedział:

- Do waszego domu zbliża się uciekinierka i wy przyjmijcie ją w imię Moje, a Ja was pobłogosławię.

W tamtym czasie brat Piotr miał dziewięcioro dzieci, ale on i jego żona zdecydowali, że przyjmą mnie jak rodzoną córkę. Przeżyłam u nich dwa lata. Chwała Bogu, że On troszczy się o swoje dzieci. Alleluja! Po tych dwóch latach, Pan mnie znów powiódł do innego miejsca, jeszcze dalej od miasta Frunze. Bóg mnie poprowadził do Estonii, do miasta Narwu. Mój Pan powiedział mi:

- Ty musisz pojechać stąd, bo wróg duszy twojej już ciebie szuka.

Tego samego dnia wyjechałam, a na drugi dzień przyszli do brata Fryzina przedstawiciele władzy i pytali, czy u niego mieszka Eugenia Poliszczuk. A on odpowiedział, że jej nie ma, ona wyjechała. Jak dziwnie Bóg ostrzega tych, którzy mają nadzieję w Nim. Nigdy się nie spóźnia, a w swoim czasie wyprowadza z niebezpieczeństwa. Mieszkałam w Narwie ponad pięć lat u Natalii Miniwny Michalczuk i u jej rodzonej siostry Gali. Dziękuję tym siostrom, że one mnie przygarnęły i Bogu dziękuję za Jego miłość i opiekę.

Chcę się zwrócić do wszystkich czytelników i powiedzieć z całej duszy, że Bóg okazał mi wiele miłości. Trudno to wszystko opisać, ale chcę wam poradzić, kto jeszcze nie przyjął Chrystusa i nie ma zbawienia - dzisiaj jest jeszcze czas, aby przyjść do Pana i otrzymać wieczne życie. Tylko wtedy staniecie się szczęśliwymi, kiedy zaczniecie pokutować w swoi życiu. Wtedy wszystko stanie się nowe i nigdy nie zakończy się, chociaż to wasze ziemskie istnienie będzie mieć koniec. Wy będziecie wiecznie żyć razem z Jezusem w Jego bezmiernej miłości.

Dziesięć lat byłam osobą poszukiwaną przez organa władzy. po tych wszystkich prześladowaniach Bóg spełnił drugi cud w moim życiu. W styczniu 1988 wyszłam za mąż. Weszłam do rodziny, gdzie po śmierci matki pozostały sieroty. Brat, za którego wyszłam za mąż - Mikołaj Kosiuga - sam opowie, jak to wszystko się odbyło.

Opowiadanie brata Mikołaja Kosiugi

Nie jeden raz bracia i siostry radziły mi, żebym pojął tę lub inną siostrę za żonę, ale bałem się zdecydować na to. Pewnego razu powiedziałem w czasie modlitwy:

- Panie, ja nie wstanę z kolan, dopóki mi nie powiesz, kogo ty posyłasz do mojej rodziny na matkę dla tych sierot.

I nie przyszło mi długo czekać. Bóg bardzo szybko szybko dał odpowiedź. Usłyszałem cichy głos, który powiedział:

- Żenia.

Wówczas Bóg oświecił mnie i ja zrozumiałem:

- O Boże, to Ty posyłasz do naszego domu tę siostręŻenię, którą uzdrowiłeś - powiedziałem Bogu jak Gedeon. - Kiedy ja spotkam się z siostrą i spytam czy ona zgodzi się pójść do mojej rodziny, to niechaj siostra w odpowiedzi powie takie słowa:

- To ja, dla siebie prosiłem Boga, żeby znać na pewno Jego wolę.

Kiedy Bóg dał możliwość spotkania z siostrą i gdy ją zapytałem, czy ona zgodzi się wejść do mojej rodziny, ona pomyślała i odpowiedziała tymi słowami, które ja powiedziałem potajemnie przed Bogiem. Tych słów nikt nie słyszał, tylko Pan i ja. Wtedy ja z wielką bojaźnią przed Bogiem powiedziałem:

- Panie, Chwała Tobie! Teraz wiem, że jest w tym wola Twoja, abyśmy od dzisiaj, we dwoje chwalili imię Twoje.

Tak wielki Bóg, który uzdrowił kalekę, pokazał swoją moc. Posłał ją do wielkiej rodziny jako matkę a mnie dał bardzo wartościowążonę. Alleluja! Chwała Jemu!

Mamo, gdzie byłaś tak długo?

Chcę powiedzieć, że ja przez lata swojego skomplikowanego życia nie znałam prawdziwej rodziny. Nie miałam własnych dzieci i dlatego bałam się iść do takiej dużej rodziny, żeby być im matką. Modliłam się:

- Boże poślij bratu żonę, żeby była w jego rodzinie matką. - Ale Boży plan był inny. Kiedy pewnego razu modliliśmy się, to Bóg przez Ducha Świętego powiedział za pośrednictwem proroka:

- Córko moja, nie tak będzie jak ty mówisz, a tak jak wola moja. Dlatego, że ja wyznaczyłem tak i ty pójdziesz tą drogą. - Wtenczas ja zrozumiałam, że Boża wola jest taka i podporządkowałam się jej. Kiedy pierwszy raz weszłam do tego domu, do tej rodziny, wszyscy czekali na spotkanie ze mną. Mały Sergiejko, który miał wtedy pięć lat i dziewięć miesięcy podszedł pierwszy. Wzięłam go na ręce, a on tak popatrzył na mnie i zapytał:

- Mamo, gdzie byłaś tak długo? Ja tak tęskniłem za tobą.

W tej chwili poczułam, że nie utrzymam go na rękach. Pierwszy raz w moim życiu usłyszałam takie zwrócone do mnie słowo "mamo". Serce moje ledwie nie wyrwało się z piersi. Twarz zalały mi łzy. Sergiejko wycierał moje mokre policzki i całował. Mocno przytulił się do mnie i zapytał:

- Mamo powiedz, czy już nigdy mnie nie zostawisz? Ja chcę być zawsze z tobą.

- Sergiejku ja ciebie już nigdy nie zostawię.

W tygodniu pobraliśmy się z Mikołajem. Prezbiter, który dawał nam naukę, zapytał mnie, czy mam jeszcze ubranie, które mi uszyto na pogrzeb? Pomyślałam i powiedziałam mu, że ten strój jest uszyty dokładnie jak dla narzeczonej. Wtedy prezbiter poradził, abym ubrała go na ślub. Powiemy wszystkim, że to ubranie było przygotowane na śmierć. To ludzie przygotowali, a Bóg uczynił na odwrót. Dziesięć lat temu ubranie było gotowe do ślubu. Oto taki jest nasz Wszechmogący Bóg. Chwała Jemu! Alleluja!

Widzieliśmy cud
na własne oczy

Opowiadania świadków

Dymitr Charitonowicz Bereziuk (miasto Kostopil, województwo Rowno) - brat, przez którego Pan uzdrowił Żenię Poliszczuk:

Jestem wdzięczny mojemu Jezusowi za to, że on nie pogardził mną. Odnalazł mnie i przeznaczył do swojej służby. Będąc młodzieńcem chodziłem do Kościoła baptystycznego. Pewnego razu Pan mi powiedział:

- Synu mój, Ja chcę ciebie uczynićświadkiem mojej łaski.

Z radością zgodziłem się na to:

- Jezu, ja będę twoim niewolnikiem. Co powiesz, będę wykonywał, gdzie mnie poślesz - tam pójdę.

Wkrótce po tym spotkaniu otrzymałem Ducha Świętego z darem innych języków. Zacząłem chodzić na inne nabożeństwa. Duch Święty zaczął przemawiać do mnie i ujawniał choroby, na które cierpieli ludzie. Wtedy zapytałem Pana:

- Jezu powiedz, co robić dalej?

Przez Ducha Świętego otrzymałem odpowiedź:

- Nakazuj w imieniu Jezusa Chrystusa, aby te choroby wychodziły.

Zacząłem tak postępować. Od tego czasu setki ludzi zostało uzdrowionych przez Pana i moje ręce. Bóg powiedział, że ja będęświadkiem Jego chwały i tak się stało. Chwała Jemu! Alleluja!

Pewnego razu otrzymałem wiadomość, że we wsi Buchariw leży ciężko chora siostra. Choroba spowodowała skurczenie jej ciała i zgarbienie. Umówiłem się z przyjaciółmi i postanowiłem ją odwiedzić. Kiedy weszliśmy do domu tej siostry - wstrząsnęło mną. Takiej kaleki nigdy w życiu nie widziałem. Oniemiały nasze usta a my staliśmy jak wryci nie mając sił poruszyć się z miejsca. Siostra Żenia leżała na prawym boku, zwinięta w kłębek. Jej wyschnięte nogi przeplotły się i przycisnęły do piersi, na plecach miała wielki garb. Podczas tych pierwszych moich odwiedzin Pan nie uzdrowiłŻeni i nie modliłem się o to, bo siostrzyczka pragnęła jużżeby Chrystus ją zabrał do siebie. Wcześniej Duch Święty oznajmił mi:

- Kiedy przyjdziesz do chorego, to najpierw dowiedz się czy on jest zimny czy gorący, Jeżeli jest zimny, zagrzej go słowami i wtedy módl się o jego uzdrowienie. Miej na uwadze duchowy stan chorego.

Na szczęście Żenia okazała się bardzo gorąca. Chwała Panu! Godzinę później przyjechał do mnie krewny swoim samochodem mówiąc:

- Mytro, mój samochód do twoich usług. Ja wiem, że masz dużo wyjazdów, ale jak nie będziesz miał czym jechać, to ja podwiozę ciebie dokąd zechcesz.

Postanowiliśmy odwiedzić siostręŻenię Poliszczuk. Kiedy my trochę zapoznaliśmy się z domownikami i rozpoczęliśmy rozmowę, to Żenia nam opowiedziała, że do niej przyjeżdżali lekarze. Oni powiedzieli jej, że dla niej nie ma jużżadnego leczenia i ona będzie tak leżeć, aż do śmierci. A ona im odpowiedziała, że jej Pan ją uzdrowi. Chociaż tak chora, ale wierzy. Zapytałem czy zgodzi się zaraz modlić o uzdrowienie. Żenia odpowiedziała - "Tak!". Wziąłem więc ewangelię i zacząłem czytać miejsce o uzdrowieniu kobiety, która miała krwotok (Łuk. 8:43). Żenia poprosiła:

- Prędzej, módlcie się, Bóg mnie uzdrowi.

My uklękliśmy do modlitwy, a jakaś kobieta niewierząca stała w oddaleniu i przyglądała się. Klęczałem na kolanach obok samej głowy Żeni. Usłyszałem głos Jezusa:

- Nakaż duchowi niemocy pozostawić ją.

Kiedy ja to wykonałem, wówczas zstąpiła na mnie płomienna siła ognia tak, że wydawało mi się, iż gdyby była jakaś osoba obok mnie blisko, to nie pozostałaby żywa. Moje ręce same położyły się na chorą. Duch niemocy nagle opuścił jej ciało. Łóżko, na którym leżała Żenia zatrzeszczało i przełamało się! Kości też zatrzeszczały, jak suche gałęzie. To odbyło się w jednej sekundzie. Żenia wzleciała w powietrze. Pomyślałem, że może upaść i uderzyć się. Podniosłem ręce, podtrzymałem ją i posadziłem na krawędzi przełamanego łóżka. Przede mną usiadła normalna zdrowa Żenia, bez garbu, z równymi nogami. Jak doszedłem do siebie przekazałem jej tę informację, którą Duch mi wskazał:

- Możliwe, że ciebie zabiorą do szpitala. Tylko nie waż się przyjmowaćżadnych leków, bo może ci się wydarzyć coś bardzo złego.

Kiedy rozejrzałem się po domu to zobaczyłem, że ta niewierząca kobieta gdzieś znikła. Zrozumiałem, że ona pobiegła do wioski, aby powiadomić ludzi o tym, co uczynił Pan z Żenią. Wtedy ja powiedziałem do swego przyjaciela-kierowcy:

- Zapal szybko samochód.

Żenia zobaczyła, że zebraliśmy się do wyjścia, wzięła mnie za ramię i zapytała, kim my jesteśmy, skąd? Duch Święty napełnił mnie i przemówił przez moje usta:

- Patrz na niebo, to uczynił Bóg i ty oddaj Jemu chwałę. Opowiedz o tym wszystkim.

Tak było powiedziane przez Pana. A ja powiedziałem do przyjaciela, że zaraz w domu będzie pełno ludzi. Gdyby dowiedziała się o tym władza, wówczas mój przyjaciel nie zobaczyłby już więcej swojej żony i dzieci, a ja zostałbym uwięziony. Przypominam, że to działo się za czasów Związku Radzieckiego.

Z wielką szybkością odjechaliśmy z wioski Buchariw. tam pozostała Żenia. Na nią czekało nad wyraz skomplikowane zadanie do wykonania Bożej woli do końca. Chciałoby się powiedzieć na końcu, że mojej zasługi w tej dziwnej sytuacji nie ma żadnej. Ja jestem tylko świadkiem Bożej chwały. Chwała Jemu, Alleluja! Ja nikogo nie uzdrowiłem i nie uzdrawiam. Uzdrawia Jezus. Niech będzie uwielbione Jego imię na wieki!

Siostra Hanna Iwanowna Nagórna (Wioska Ożenyn, powiat Rowno):

Otóż trzymałam w rękach to ubranko i znowu niby fala gorąca przebiega po ciele. Od tego czasu jak ja z miłością i z tym niewymownym żalem w sercu słyszałam go, minęło już prawie siedemnaście lat. Ja wtenczas bardzo starałam się, aby ten strój wyglądał świątecznie i pięknie. Bardzo chciałam, żeby moja droga siostrzyczka Żenia była ładnie ubrana na ostatnią drogę. Tak myślałam wtedy, a co jeszcze mogłam myśleć, kiedy odwiedzając Żenię widziałam pogarszający się jej stan zdrowia? Jej chudziutkie ciało zwinęło się w kłębek, a nogi do połowy były zupełnie zimne. Krew ledwie przepływała przez żyły.

Pamiętam ten dzień, kiedy zakończyłam szycie stroju i zamierzałam zanieść go do Żeni. Rozścieliłam go na stole, żeby wyprasować. Przyszła do mnie sąsiadka i zapytała, dla kogo przygotowujęślubne ubranie? Wycierając łzy odpowiedziałam, że jak chce zobaczyć tę narzeczoną, to niech jedzie ze mną. Ona jeszcze u Żeni ani razu nie była. Przyjechałyśmy do Żeni. Ona leżała na jednym boku, skurczona, na twarzy odbijało się widoczne cierpienie, ale uśmiechała się. Kiedy wyjęłam ten strój i rozłożyłam, to Żenia uradowała się jak małe dziecko. Cieszyła się, radowała się, że już niewiele czasu pozostało do jej spotkania z Jezusem. Poprosiła, żeby rozłożyć na niej to ubranie. Ja jak mogłam, tak pokryłam tę wiązkę kostek, a Żenia poprosiła:

- Zawołaj mamę, niech zobaczy jak jej córka jest ubrana.

Mama weszła, spojrzała, rozłożyła swoje spracowane ręce jak ptaszyna nad ptasznikiem, przytuliła się do córki i zapłakała z żalu, a my razem z nią. Przykro wspomnieć. lecz z tym ubraniem zrobiliśmy prawdziwy pogrzeb. Jedna tylko Żenia radowała się i śpiewała, pocieszając nas:

- Nie smućcie się siostry i nie płaczcie. Jaki to będzie radosny dzień, kiedy Jezus nareszcie powoła mnie do siebie. Nie trzeba się smucić.

Wtedy ucieszyliśmy się patrząc na nią, na ten kłębek, na tę głowę, gdzie były kiedyś gęste kręcone warkocze, a teraz nie było żadnego włoska. Na ten cień człowieka, ale wypełniony taką potężną siłą i miłością Bożą. Nieraz wycierałam wilgotnym ręcznikiem te zimne kosteczki, ten garbek na plecach. Jedno kolano było wciśnięte w pierś. Wycierać trzeba było bardzo ostrożnie i leciutko, łóżkiem nie poruszyć, bo całe ciało bolało jak rana. Otóż przygotowywałyśmy wszystko, co było potrzebne na pogrzeb. Co widziałyśmy i myślałyśmy o tym, to tak robiłyśmy. Ale słowo Boże mówi: "Bo myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje, mówi Pan. Lecz jak niebiosa są wyższe niż ziemia, tak moje drogi są wyższe niż drogi wasze i myśli moje niż myśli wasze" (Izaj. 55:8-9).

Czas mijał, Żenia leżała na jednym boku. Przyjaciele ze wszystkich stron kraju odwiedzali ją. Było jej tak ciężko, że ona godzinami nie mogła wymówić słowa. Leżała z zamkniętymi oczami. Chwilami znowu wstępowała do niej życiodajna siła z nieba. Nasza chora siostrzyczka miło uśmiechała się do wszystkich i zaczynała rozmawiać o Jezusie, o zbawieniu, o wiecznym życiu. Czasami śpiewała swoją ulubioną pieśń: "Moja kraino, moja skarbnico, do ciebie płynę, do ciebie idę".

Otóż pewnego razu przyjechałam do Żeni i zobaczyłam, że ona jest taka, jakby roztargniona. Wskazała na swoją głowę. Zdjęłam z jej głowy chustkę. O Zbawicielu! Nie wierzyłam swoim oczom! Na głowie, jeden przy drugim gęsto wyrastają włosy. Powiedziałam do Żeni:

- Żeniu, twoja główka zrobiła się jak jeżyk. Co to ma być?

Ona nie wiedziała. I znowu spędziłyśmy z naszą kochanąŻenią ten dzień i całą noc w modlitwach i cichym śpiewie. Myślałam, że po raz ostatni widzimy się tu na ziemi. Na myśl mi nie przyszło, że zobaczę w tym domu wielki Boży cud; że będę obejmować nie to wyschłe zimne ciało, ale normalne, gorące, żywe, a ona będzie obejmować mnie już zdrowymi rękami. Nie przypuszczałam, że będziemy klęczeć i zanosić Jezusowi podziękowanie. Hosanna! Tego cudownego dnia przybiegła do mnie młoda siostrzyczka roztargniona i zdyszana:

- Czy słyszeliście o Żeni? Nie dałam jej dopowiedzieć: "co, umarła?" a ona tak głośno odpowiedziała - nie! nie! Pan uzdrowił ją!

Boże kochany, jak to wszystko opisać? Pobiegłam do pociągu, następnie do autobusu, aż mnie piekło w piersiach. Przybiegłam. Na podwórzu było pełno ludzi. Do mieszkania trudno się przedostać. Słyszałam głos Żeni. Słyszałam modlitwę chwały. Nareszcie już znalazłam się w objęciach kochanej mojej siostry. Żenia powiedziała do mnie, że jeszcze nie może zorientować się w tym wszystkim. Ja jej nie poznałam. Rozmyślaliśmy i rozmawialiśmy o tym, co Pan zwiastował przez Ducha Świętego:

- Będziesz chodzić. Po zaschłych żyłach twoich puszczę krew. Do twojego domu będą biec i patrzeć na wielkie widowisko.

O Jezusie! Chwała Tobie!

Kiedy późno po północy ludzie rozeszli się i rozjechali, ja znów myłam plecy Żeni, ale już w wannie. Plecy miała równe, skórę gładziutką. Myłam jąśmiało, bez obawy uszkodzenia skóry. Potem Żenia na moją prośbę ubrała się w ten strój, który jej uszyłam na jej ostatni dzień pogrzebu. Żenia stała przede mną w ubraniu biało-niebieskawym jak błękit nieba. Ręce wzniosła do góry i chwaliła Pana. O Boże, jakiś Ty cudowny! A ja płakałam razem z nią niewymownymi łzami radości i myślałam sobie: "Panie, może to Ty dałeś mi taki dziwny sen? Ale chwała naszemu Zbawicielowi. To nie był sen, to była rzeczywistość. To był cud, jaki uczynił Pan, abyśmy widzieli jaką On ma moc, jaka jest Jego niezmierna miłość. Dzięki Jemu za wszystko.

Żenia wyszła za mąż. Brała ślub w tym stroju przygotowanym na jej pogrzeb. Ja i teraz często bywam u niej. Widzę jak ona pracuje w ogrodzie, gotuje w kuchni, jak spieszy się do samochodu, kiedy wybiera się z mężem do innych wiosek czy miast, aby opowiedzieć ludziom o wielkiej chwale naszego Pana. Aż trudno mi uwierzyć, że to ta sama Żenia. Jestem niezmiernie wdzięczna Panu za to, że On dał mi wielkie szczęście byćżywym świadkiem Jego nieskończonej chwały. Chwała Jemu i dzięki! Amen.

Antonina Jakowna Szirko, starsza pielęgniarka wojewódzkiego szpitala w Rownie:

Przez wiele lat swojej pracy spotykałam się z różnymi wypadkami w życiu naszych chorych. Niejednakowy los spotyka każdego człowieka. Jednego szczodrze obdarowuje, a od drugiego odbiega daleko rzucając go na żywioł. I wtedy lekarze pomagają ciężko choremu ułomnemu człowiekowi. Zapominając o śnie i zmęczeniu z poświęceniem walczą o każdą godzinę jego życia. Tak i nasza Żenia wiele lat leżała przykuta chorobą do łóżka. Kolana jej wcisnęły się w podbródek, włosy na jej głowie wypadły zupełnie. Ona nigdy nie narzekała na swój los. Jej sala nr siedem była akurat na przeciw dyżurki pielęgniarek. Często słyszałam jak ona ciężko jęczała. Podchodziłam do niej, udawała, że śpi, zaświeciłam światło, na policzkach błyszczały łzy. Czuwałam obok niej nie zamykając oczu całą noc. Żenia popatrzyła na mnie i prosiła:

- Niech pani idzie odpocząć chociaż chwilkę.

Ja nie mogłam odejść od niej. Bardzo ciężko mi było patrzeć na cudzy ból. Potem została wypisana na palmową sobotę, żeby umarła sobie w domu. Przyjechałam do niej - leży nasza Żenia w łóżku jak leżała. Widziałam, jak mama staruszka opadła z sił. Mieszkanie było nie wybielone, a tu nadchodziły Święta. Znalazłam szczotkę i wapno, pobieliłam mieszkanie. Zrobiłam porządek na dworze i pojechałam do Rowna. Myślałam, że widzę ją po raz ostatni. Otóż za trzy miesiące zjawiła sięŻenia w szpitalu na własnych nogach. Ja własnym oczom nie uwierzyłam. Czyżby coś takiego mogło być? I włosy na głowie jej wyrosły i chodziła. Panie! Czyżby Żenia przyszła sama? Potem i ja uwierzyłam w Pana Boga. Dzięki Jemu! Alleluja! Wysławiam Go jak mogę. Amen!

Krótkie streszczenie wydarzeń

Kiedy Żenia Poliszczuk zaczęła świadczyć o swoim cudownym uzdrowieniu, ludzie masowo zaczęli się nawracać. Najpierw usłyszeli od Żeni, a potem przekonali się osobiście, że Pan jest żywym Bogiem, który czyni cuda i znaki i dzisiaj. Chwała Jemu! Kiedy siostra po podróżach wracała do domu, do swojej wioski - już w jej domu czekało wiele osób. Czekali kilka dni, żeby się z nią zobaczyć i porozmawiać. Wielkie przebudzenie wśród ludzi i nawrócenia do Pana, nie na żarty poruszyło ateistyczną władzę, która postanowiła działać. Pierwszy krok uczyniła miejscowa władza. Zabrany został autobus, który dojeżdżał do Bucharowa, ale ludzie nie zważając na to, że centrum powiatu znajdowało się o dwadzieścia pięć kilometrów od rodzinnej wioski Żeni, nie przestawali przyjeżdżać do Bucharowa. Szli pieszo, jechali autostopem, na motocyklach, a kto miał, to własnym samochodem. Ludzie dostawali się różnym sposobem i różnymi drogami, aby tylko dostać się do Żeni, do jej domu, zobaczyć siostrę i przekonać się, czy to jest prawda co Pan uczynił.

I jeszcze jeden cud Bóg objawił w te dni. Otóż opowiedziała o nim sama Żenia:

- Kiedy wiele osób zaczęło przychodzić do nas, to zaczęłyśmy martwić się z mamą czym będziemy ich gościć?

Ludzie przybywali z daleka. Często długi czas nic nie mając w ustach - nawet kawałka chleba. W naszej wsi nie było żadnej stołówki, żeby mogli coś przekąsić. Chciałyśmy z mamą jakoś ich przyjąć po chrześcijańsku. Dawałyśmy im to, co u nas było. Otóż pewnego razu mama powiedziała:

- Żeniu, w naszej spiżarce nie zostało już dużo mięsa. Czym dalej będziemy posilać ludzi?

Odpowiedziałam:

- Nie martw się, Bóg nas nie pozostawi.

Na drugi dzień mama powiedziała:

- Córko, wczoraj brałam mięso do zupy, żeby je ugotować i zostało bardzo mało, a dzisiaj przychodzę a jego jest tyle jak i do tej pory było.

Alleluja! Pan uczynił Taki cud, jak kiedyś uczynił u wdowy, która gościła proroka Eliasza. "Naczynie z mąką nie opróżniało się, dzban z oliwą nie wyczerpywał się, według słowa, które Pan powiedział przez Eliasza (1 Król. 17:16). Chwała Jemu! Moja mama też była wdową. Ona była biedna, jednak starała siężyć jak prawdziwa chrześcijanka. I mięsa u nas nie ubywało a codziennie przymnażało się". O tak, Pan działa jeśli jesteśmy Jemu wierni we wszystkim.

Drogi Czytelniku! To jest prawdziwe świadectwo o wielkiej miłości, jaką Pan okazałŻeni Poliszczuk. Możliwe przyjacielu, że ty znajdujesz się dzisiaj w ciężkim stanie. Możliwe, że jesteś bardzo chory i myślisz: "czy Pan może mi dopomóc? czy uzdrowi mnie tak, jak Żenię? O! jakbym ja chciał być zdrowym. O! jakbym ja pragnęła żeby Pan uzdrowił i mnie". Zapewniamy ciebie, przyjacielu, że Jezus chce tobie pomóc. On chce ciebie uzdrowić. W ewangelii my nie znajdujemy żadnego wypadku, w którym chory przychodzący do Jezusa nie byłby przez Niego uzdrowiony. On uzdrawiał wszystkich, którzy się do Niego zwracali. Żaden chory nie odszedł rozczarowany. Przyjacielu, jaki by nie był skomplikowany twój problem, idź do Jezusa. Pan powiedział: "Wszystko o cokolwiek byście się modlili i prosili, tylko wierzcie, że otrzymacie, a spełni się" (Mar. 11:24). Jezus nie zmienił się. Również i w naszych czasach On zbawia dusze, uzdrawia ludzi i chrzci ich Duchem Świętym. Słowo Boże mówi: "Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki" (Hebr. 13:8). Patrz, co Pan uczynił dla Żeni. Miej wiarę w swym sercu i powiedz: "jak ty podniosłeśŻenię z jej śmiertelnego łoża, proszę Ciebie, dotknij swoją uzdrowicielską ręką mojego ciała i uzdrów mnie, a ja Tobie oddam Chwałę i wywyższę Twoje Święte Imię". "Oto Ja jestem Pan, Bóg wszelkiego ciała: Czy jest dla mnie coś niemożliwego?" (Jer. 32:27). Amen!

Dziewiętnastego lipca 1978 roku we wiosce Buchariw na Rownieńszczyźnie. Pan nasz Jezus Chrystus okazał wielką miłość dla Żeni Poliszczuk, uzdrowił ją i postawił na nogi. Chwała Jezusowi!

Przed nami fotografia, która świadczy nam wszystkim, że Jezus Chrystus jest Bogiem żywym. Jezus jest naszym żywym lekarzem. Ranami Jego jesteśmy uzdrowieni. Krew Jego oczyszcza nas od wszelkiego grzechu. On wysłuchuje naszych modlitw i czyni cuda. Jezus powiedział: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie; bo Ja idę do Ojca" (Jan 14:12). Nasz Pan jest Bogiem cudów!

Były parapsycholog i ekstrasensorysta

Od czego to wszystko się rozpoczęło? Moja żona Halina chorowała od dłuższego czasu. Odwiedziła wielu lekarzy, wiele babek (znachorek). Poprawy jednak nie było. Dalsze poszukiwania sposobu na wyzdrowienie doprowadziły do nawiązania przez nas kontaktu z super bioterapeutami. Tak się złożyło, że przyjaciółka żony zaprosiła ją na kursy bioenergetyki wg. metody Dżuni. Zawiozłem żonę wraz z jej przyjaciółką na kurs, a sam udałem się na trening do Krasnojarskiego Ośrodka Sportowego. Od 6 lat jestem dyrektorem tegoż ośrodka. Prowadzę też wykłady z dziedziny sportu. Niektórzy moi wychowankowie zostali członkami drużyn sportowych byłego ZSRR, a ostatnio Rosji.
Kurs zainteresował zarówno Halinę, jak i jej przyjaciółkę. Wioząc je obie po raz drugi na kurs, pomyślałem, że i ja mógłbym pójść, zobaczyć i posłuchać wykładu. Tak też postąpiłem. Pamiętam, że wykład wydał mi się nadzwyczaj ciekawy, i to, że moją osobą zawładnęło dziwne uczucie.
Dotychczas żyliśmy w gronie rodzinnym, tak jak wszyscy ludzie z naszego otoczenia. W święta mieliśmy spotkania i zabawy. Prowadziliśmy rozmowy i dyskusje na różne tematy. Cieszyliśmy się z naszych dorastających synów, z posiadania domu i z pomyślności w prowadzeniu spraw dnia powszedniego. Żyjąc w tej właśnie atmosferze zetknęliśmy się z kursem, który stanowił dla nas coś nieznanego i nowego.
W swoim życiu zawsze pragnąłem poznać kim jest człowiek, w jakim celu żyje? Jako mały chłopiec miałem obawę przed tym, że kiedyś będę musiał umrzeć. Czasami w nocy nie mogłem przez to spać. Prawie do dwudziestego roku życia nie miałem spokoju z powodu świadomości faktu, że kiedyś będę musiał umrzeć, i że nie będzie mnie już na świecie. Myśli te napawały mnie trwogą i ujemnie wpływały na pracę mojego serca. Na kursie, natomiast, usłyszałem o tym, że człowiek długo żyje przemieniając się w kogoś innego po raz drugi i trzeci, a nawet może wiele razy urodzić się ponownie.
Wykładowca Kazanow "wiedział" kto z nas posiada szczególne zdolności i stwierdził to we mnie. Po ukończeniu tego kursu rozpoczęliśmy praktykę. W domu, po cichu, zaczęliśmy "ujawniać i usuwać" przyczyny chorób, skutki czarów itp. Rezultat tego był taki, że im bardziej zajmowaliśmy się tym wszystkim, tym bardziej zło obejmowało nas.
Zło istnieje i staje się rzeczywistością, ponieważ godzimy się na nie. Chorowaliśmy, jednak nie zważając na to, nasza ciekawość poprowadziła nas dalej. Rozpoczęliśmy następny kurs dla parapsychologów. Jest to inny kierunek rzekomej wiedzy, jeszcze bardziej złożonej, która pochodzi ze świata ciemności i wabi człowieka ku sobie. Pamiętam pewien dzień, gdy pojechałem na kurs. Po dotarciu na miejsce własnym samochodem, pozostawiłem go na parkingu, gdzie po upływie zaledwie dwóch minut spłonął! Był to nowy samochód, niedawno kupiony. Spalił się doszczętnie. Był to niesamowity wypadek! Wtedy właśnie zacząłem wątpić: służę Panu Bogu, czy komuś innemu? Dotychczas sądziłem, że szczerze służę Bogu. Czytałem przecież Biblię i uczęszczałem wspólnie z żoną do Prawosławnej Cerkwi. Będąc w cerkwi nieraz odczuwałem Boże błogosławieństwo. Czasami płakałem, chociaż Słowo Boże nie przenikało zbyt głęboko do mojej świadomości.
Starałem się podnieść moje kwalifikacje, związane ze światem nieznanych duchów. Odczuwałem pewien nacisk, zmuszający mnie, do leczenia ludzi. Coś zaczęło mnie przygniatać. Później zrozumiałem, że nie chodziło tu o leczenie, lecz raczej o kaleczenie ludzkich dusz. Medytowałem, wychodziłem ze swojego ciała i mogłem błąkać się w świecie duchów.
Miałem swojego przewodnika, którego nazywałem wieszczem. Wierzyłem, że on jest dany od Boga. Medytacja stała się moim ulubionym zajęciem. Przeżywałem nadprzyrodzone odczucia, chociaż czasem bardzo się czegoś bałem. Trenowałem grupę sportowców, która przeze mnie w stanie medytacji osiągała bardzo dobre wyniki w karate (ciała ich poruszały się i pracowały niezależnie od ludzkiej woli). Dokładnie w tym samym czasie kończył życie nasz trzeci pies. Wróciliśmy z wczasów, a pies, którego zostawiliśmy w domu, wybiegł z mieszkania wyjąc. Jakaś niewidoczna siła dusiła go. Wyraźnie odczuliśmy, że siła ta przeniosła na nas strach i trwogę. Mieliśmy też ciągłe wrażenie, że ktoś nieznany stoi za naszymi plecami. Ta sama siła przychodziła w każdej chwili na moje wezwanie i ona kierowała mną. Przez połączenie telefoniczne mogłem widzieć wewnętrzne organy człowieka, a też to, na co on choruje. Jak w aparacie rentgenowskim widziałem wątrobę, opuszczone lub skurczone nerki, pracę naczyń krwionośnych itp. Ręka moja samowładnie pisała odpowiedzi na dowolne zapytania odnośnie chorego człowieka. Zauważyłem, że gdy leczyłem dorosłego, to zaczynało chorować jego dziecko, gdy leczyłem żonę, chorować zaczął mąż, a gdy bóle ustępowały u babci, to pojawiały się u jej syna lub wnuczki. Bóle te następowały z wielką siłą. Zachorowania stawały się jak gdyby dziedziczne, nie opuszczały rodziny.
Dalsze poszukiwania ciemnego świata i zagłębianie się w ten straszny świat zaprowadziły mnie do leningradzkiej szkoły Ewolucyjnej Świadomości. Szkoła, niby duchowa, była nią tylko z nazwy. Wykładowcy nazywali siebie duchowymi, zwiastującymi Chrystusa. Słuchacze łatwo dawali się nabrać na tę przynętę. Zajęliśmy się medytacją. Nasze ciała opanowała nieznana moc, która w pełni podporządkowywała sobie uczniów. Młodzi chłopcy, którzy uczyli się ze mną, a którymi ta moc władała, szczerze myśleli, że to oni nią władają. Samozadowolenie połączone z oszustwem - oto jak postępuje szatan!
Ręka pisze: "Pójdź do cerkwi! Nawróć się! Postaw świece! Pomódl się, a potem przyjdź do mnie!". Człowiek idzie do cerkwi z wiarą, że bioterapeuta służy Panu Bogu. Potem tenże uczeń z "oczyszczonym" sercem i "czystym" sumieniem powraca do bioterapeuty, który służy - ale komu? I co się dalej dzieje? W "czystym" sercu ponownie osiedlają się demony o wiele gorsze, a dusza zostaje zgubiona.
Staraliśmy się usuwać ducha rozdrażnienia z mieszkań. Jednak serca tych, którzy tam mieszkali należały do tegoż ducha. "Wyganialiśmy" zło, "oczyszczaliśmy" od zła, lecz ono wcześniej czy później ponownie tam wracało. Działo się tak dlatego, że bioterapeuta może oddalić zło tylko na krótki czas. Przypuśćmy, że duch pijaństwa włada człowiekiem. Narkoman, który często jest bioterapeutą mówi: "zaczarujemy i nie będziesz chorować". Panem narkomana i ducha pijaństwa jest jeden i ten sam książę ciemności na powietrzu, i on mówi do ducha: "Odejdź na pewien czas od tego człowieka, bo poprzez innego ducha ten człowiek należy do mnie". Zaczarowany przestaje pić. Ale gdy tylko zerwie z pijaństwem, siedem razy gorszy wróg przychodzi i siedem gorszych duchów ze sobą przyprowadza. Zarówno duch pijaństwa, jak i ten, który "wygania" duchy czarami, stanowią owoce z tego samego pola.
Zajęcia w szkole mieliśmy w ciągu dnia. Nocami czytałem literaturę. Nie rozumiałem wówczas skąd ta moc pochodzi i kto stoi za moimi plecami?
Pamiętam, jak pewnego razu, o godzinie trzeciej w nocy obudziłem żonę słowami: "Halino wstawaj!". Moje serce opanował strach. Modliliśmy się na kolanach. Podczas tej nocy wołałem do Boga w modlitwie: "Panie Boże, co się ze mną dzieje? Panie Boże zachowaj nas tej nocy". Zasnęliśmy dopiero nad ranem. W pewnej chwili obudziłem się i usłyszałem słowa żony: "Co to za trzask na ulicy?" Będąc sennym odpowiedziałem: "Pewnie ktoś rąbie drzewo". Ona odpowiedziała: "O wpół do szóstej? Jakie drzewo?". Zbliżyłem się wtedy do okna i zobaczyłem płonące obok siebie dwa budynki. Jeden już dopalał się, a drugi stał w płomieniach i to w odległości zaledwie 10 metrów od naszego domu. Na niebie nie było żadnych chmur, a wiatr kierował płomienie w kierunku naszego domu. Zacząłem głośno krzyczeć, chwytałem z żoną wszystko, co wpadło w nasze ręce, szczególnie odzież. Wybiegliśmy na ulicę. Był już wrzesień - na Syberii niemalże zimowy miesiąc - a dzieci nasze były tylko w bieliźnie. Wraz ze starszym synem zacząłem gasić pożar. Żona natomiast starała się wynosić z domu różne rzeczy. Nasza sąsiadka Luna, wierząca kobieta, modliła się za nas. Wolała do Boga o pomoc. Modlitwa Luny uratowała nas, wybawiła moją rodzinę i dom. Stał się cud. Boska ręka sprawiła, że wiatr natychmiast zmienił kierunek na przeciwną stronę i zaczął padać obfity śnieg.
Tego dnia nie poszliśmy na zajęcia kursowe. Halina płakała i krzyczała: "Koniec temu wszystkiemu, co czyniliśmy. Teraz pójdę za Panem Bogiem, dlatego, że odczuwam, iż tylko Pan Bóg tu pomógł!"
Sąsiadka zaprosiła nas do zboru. Poszedłem więc na nabożeństwo, aby usłyszeć zwiastowane słowo. W zborze zobaczyłem wolnych ludzi, rozkutych z kajdan niewoli. Zobaczyłem ich wzajemną miłość, wspólnotę i społeczność pomiędzy nimi. Zadziwiło mnie, że nikt nie odczuwał strachu. Na kursach i w szkole strach towarzyszył nam ciągle. Gdy usłyszałem w zborze wezwanie do pokuty, a na zgromadzenie przyszli również ci, którzy pracowali ze mną w laboratorium parapsychologicznym, Boża ręka wszystkich nas od razu poprowadziła do pokuty. Moje serce zostało roztopione, oczyszczone od zła i brudu. Teraz należało tylko do Pana Boga. Moim pragnieniem było, aby w tym czasie nie zapłakać. Jednak mimo wszystko zapłakałem i wówczas ostatecznie została złamana moja stara natura.
Zacząłem czytać Słowo Boże. Znajdowałem w nim wiele z tego, o czym zostałem już nauczony. Byłem gotowy rozbić w puch i proch moje poznanie. Głębia Pisma Świętego otwierała się przede mną coraz bardziej.
W domu mieliśmy dużo drogich okultystycznych książek. Spaliliśmy wszystko. "Niech nic przeklętego nie przylgnie do twojej ręki." Halina spaliła wszystkie swoje dyplomy, ja również. Płakałem i z całego serca dziękowałem Bogu za uwolnienie od mocy zła. Czułem się tak jak gdyby do mojego wnętrza została wlana światłość i czystość.
Całe moje życie potoczyło się inaczej. Laboratorium parapsychologiczne zostało zamknięte. Doprowadziłem do tego, aby "laboranci" wyprowadzili się od nas, ponieważ ich dzieło nie było dziełem Bożym! Pan Bóg uzdrowił nie tylko moją żonę, ale i mnie. Siedemnaście lat trwała moja choroba skóry. Leczono mnie, lecz to nie pomagało mi. Wtedy wierzący modlili się: "Panie Boże, prosimy Ciebie o zabranie tej choroby i uzdrowienie". Po modlitwie udałem się do laboratorium, gdzie pobrano próbki i przeprowadzono ich analizę, po której oświadczono mi, że żadnej choroby u mnie nie stwierdza się.
Jestem wdzięczny Panu Bogu, że On zbawił całą moją rodzinę. Wiem, że Pan Bóg mieszka w moim domu. On zawsze jest ze mną. Odczuwam Jego rękę na sobie i dzieciach. Przyjąłem chrzest wodny. Pan Jezus ochrzcił mnie Duchem Świętym.
Poznałem moce ciemności i po tych przeżyciach mówię do wszystkich ludzi, że tam jest okropne zło i oszustwo. Tam jest duchowa śmierć! Świat duchowy istnieje i jest realny. On nie jest bajką czy fantazją. Bardzo ważną rzeczą jest, aby dokonać wyboru: dobro i życie wieczne lub zło i śmierć. Wybierzcie Boga, który jest miłością! Wybierzcie życie!
Sergiej Bobrowski

Czytam duszę jak książkę

 1995 r.
Już wkrótce minie 30 lat od momentu, w którym Dmitrij Haritonowicz Bierieziuk rozpoczął działalność w służbie dla Boga usługując bezcennym darem. Pan uzdrowił przez jego ręce tysiące chorych ludzi.
Główny redaktor „Błagowiestnika” odwiedził brata Bierieziuka i przeprowadził z nim wywiad. Rozmowa dotyczyła wielu zagadnień z życia duchowego: począwszy od metod walki z siłami zła, a na problemach w rodzinie i małżeństwie skończywszy. Każdy, kto szczerze pragnie być bliżej Pana, znajdzie w tym artykule wiele ciekawych informacji korzystnych dla duchowego wzrostu.
DLACZEGO LUDZIE CHORUJĄ?
WIKTOR KOTOWSKI (główny redaktor): Nasz świat przeżywa trudne czasy, niestabilność polityczną, ciężki kryzys ekonomiczny, niepewność przyszłości. Sporo przykrości sprawiają nam choroby. Naukowcy twierdzą, że w naszym kraju nie ma ani jednej osoby całkowicie zdrowej wśród dorosłych obywateli. Niekiedy wysokie koszty leczenia uniemożliwiają chorym pozbycie się najprostszych dolegliwości, nie mówiąc już o ciężkich chorobach, nad którymi oficjalna medycyna rozkłada tylko bezradnie ręce. Bóg oczywiście ma moc, by uzdrowić każdą chorobę. Są też ludzie, których używa, aby uzdrawiać innych. jednak nie każdy wierzący ma taką możliwość. Biblia twierdzi, że trzeba mieć szczególny dar od Pana. Nasi czytelnicy pytają: „Czy obdarowanie przez Boga nie jest przypadkiem związane z jakimiś szczególnymi zdolnościami człowieka, który otrzymuje dar?”
Chciałbym, bracie, byś powiedział naszym czytelnikom czy posiadasz jakieś nadprzyrodzone zdolności, dzięki którym dokonują się te cudowne uzdrowienia?
DMITRIJ: Żadnych nadprzyrodzonych zdolności nie posiadam. Jestem zwykłym wierzącym, jestem tylko świadkiem Chwały Bożej i nie wiem dlaczego Pan wybrał właśnie mnie, ale jestem Mu za to wdzięczny.
WIKTOR: Czy chcesz powiedzieć, że uzdrowienie człowieka takim nadprzyrodzonym sposobem ani trochę nie zależy od Twoich zdolności czy szczególnej chęci?
DMITRIJ: Tak.
WIKTOR: W jaki sposób Pan daje Ci zrozumieć swoją wolę o uzdrowieniu?
DMITRIJ: Klękam na kolana, zaczynam się modlić i Bóg objawia mi. Czytam duszę jak książkę. Wystarczy spotkać się z człowiekiem i już wiem, jaki ma grzech, co robi, o czym marzy, czego oczekuje. Niedawno byliśmy w Polsce i odwiedzaliśmy wierzących; jest tam jeden brat, kaznodzieja, bardzo znana osoba. Spotkaliśmy się, a Bóg od razu pokazał mi jego serce. Nawet trochę się speszyłem, brat miał bowiem poważne grzechy. Co wtedy robić? Przecież Bóg pokazuje serca nie dla zabawy, chce je leczyć. Wtedy zaczynam mówić: „Czy wiesz, bracie, są takie grzechy w ludziach..., ile robią krzywdy, ile dzieci Bożych straciło łaskę i jaka kara czeka na tych grzeszników?” W taki sposób przeprowadzam lekką, pozornie niezobowiązującą rozmowę. A ta osoba słucha i zastanawia się. Powiedziałem do niego: „Przez ten grzech ludzie nie będą mieli sukcesu ani w pracy, ani w życiu osobistym.” Mówiłem do niego, mówiłem, a później on zwrócił się do mnie: „Wiesz co, bracie, chodź ze mną” i prowadzi mnie przez miasto, później za miasto, później drogą do lasu. Droga już się skończyła, a my wciąż idziemy lasem. Było to na wiosnę, a są akurat wtedy kałuże, błoto, wilgotny mech. Prowadzi mnie, prowadzi, a potem pada twarzą w mech i zaczyna płakać: „Mój drogi bracie, ja mam wszystkie te grzechy, o których mówiłeś, otworzyłeś moje serce. Ciebie przysłał tutaj Bóg, żeby wybawić mnie z tego bagna i teraz będę wyciągał wszystkie grzechy z mojej duszy, wszystko takim jakim jest.”
WIKTOR: Chwała Panu!
DMITRIJ: I powiem wam, że takie wydarzenia czasami mają miejsce. Niby pracował dla Boga, ale szatan związał go łańcuchem.
Opowiem jeszcze jedno zdarzenie. Było to w Polsce: pojechaliśmy do pewnej siostry, która przez wiele lat leżała chora, była sparaliżowana. Już tyle różnych osób modliło się o nią, tylu braci przyjeżdżało. Bracia byli nawet z Ameryki, ponieważ mąż jej tam emigrował i zarabiał dużo pieniędzy, a jeżeli któryś z sąsiadów wracał do Polski, kierował ich, aby odwiedzili żonę i pomodlili się o jej uzdrowienie. Znajomy brat mówił: „Jeśli chcesz, odwiedź ją, ale tam taka sprawa..., już wszyscy tam byli”. Słuchałem głosu brata i zarazem głosu szatana. Od razu zrozumiałem, że z tą siostrą dobrze popracował szatan i teraz mocno ją trzyma w swoich kajdanach. Brat powiedział tak: „Jak chcesz – możesz iść, jeśli nie, nie trzeba. I tak to nic nie da.” Mówię więc do niego: „Wiesz, bracie, pójdę do tej siostry, ale mam jeden warunek.” „Jaki?” – pyta. „Zanim zaczniemy modlić się o uzdrowienie – odpowiadam – musimy odszukać korzeń choroby.” I podaję mu werset z Pisma: „Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który wyrasta do góry, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni” (Hebr. 12:15). Mówię do niego: „Jest taki korzeń, który siedzi na wierzchu, a jest taki, co siedzi głęboko i to w taki sposób, że robi wielką krzywdę. Trzeba go wyrwać, a wtedy wszystko będzie w porządku.” „W takim razie, idziemy” – mówi brat. I poszliśmy do niej, a ona siedziała na wózku więc zaczęliśmy rozmowę. Wskazałem tylko na jeden jej grzech, a dalej zaczęła wyznawać sama. Chwała Bogu! Powiedziała: „Słyszę, że Chrystus jest tutaj obecny, nie mogę ukryć się przed Nim!” Po pokucie poczuła ulgę w swoim sercu. Odpowiedziałem jej: „Chwała Bogu! Jeżeli czujesz ulgę w sercu – wstawaj i idź!”, a ona podniosła się i poszła. Alleluja!
WIKTOR: Bracie Mitia, proponuję zanalizować, co to jest choroba z duchowego punktu widzenia?
DMITRIJ: Kiedy Jezus uzdrowił kobietę, która miała ducha niemocy, była zgarbiona i nie mogła się wyprostować, powiedział: „A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, czy nie należało uwolnić od tych więzów (…)?” (Łk.13:16). Lekarze postawiliby tylko diagnozę: reumatyzm i koniec, a Chrystus stwierdził: „szatan ją uwięził”. W Piśmie Świętym jest wiele miejsc, które mówią o tym, że choroba jest od szatana. Jest ich wielu, tych służących szatana, bardzo wielu.
WIKTOR: Czy nie od złych duchów pochodzą choroby?
DMITRIJ: Oczywiście. Są choroby od duchów, ale są też po prostu choroby ciała. Nawet podam przykład: znam braci, którzy wypędzali demony z innego brata. Była to choroba podobna do padaczki: wywija człowieka i rzuca o ziemię. Wypędzają, wypędzają, a nic się nie dzieje. Kiedy przyjechałem i pomodliłem się, Bóg pokazał mi, że „nie ma w nim żadnego demona”. Pytam: „Posłuchaj, bracie, może kiedyś uderzyłeś się w głowę?” Odpowiada: „No tak, kiedyś jechałem na rowerze i chciałem przejechać pod szlabanem.” „Od kiedy masz takie napady?” – „Od razu się zaczęło, dwa, może trzy tygodnie później”. Po takim wypadku jest potrzebne uzdrowienie ciała, ale może wystąpić również choroba psychiczna. A bracia nakazywali: „Wyjdź demonie! Wyjdź demonie!” Później sami się śmiali. Tak to wygląda, kiedy bez objawienia zabiera się do takich spraw.
WIKTOR: Jak wyglądają demony chorób? Czy miałeś okazję zobaczyć je? Niektórzy twierdzą, że wyglądają jak żywe stworzenia, mają organy ruchu, głowę i oczy.
DMITRIJ: Też słyszałem o tym, ale nie widzę ich. Bóg pokazuje mi po prostu, jaką chorobę ma osoba, przyczyny tej choroby i gdzie trzeba nałożyć ręce. Bóg mówi również, w jaki sposób mam zastosować władzę duchową. Przepływa przeze mnie moc Pana i zaczynam działać.
WIKTOR: Bracie Mitia, widzimy jak wielu ludzi cierpi przez moc szatana. Powiedz mi proszę, kiedy zły duch wchodzi w człowieka, czy jest w tym wina samego człowieka? Innymi słowy: żyję na przykład czystym życiem, a on doczepił się. Czy tak może być?
DMITRIJ: Nie, tak być nie może. Opowiem jedno zdarzenie. Kiedyś przyszli do mnie i powiedzieli o jednej siostrze, że jest w niej demon. Jeżeli jest opętana, będziemy się modlić. Zainteresowałem się tym, jak ma na imię demon. Pytam go: „Zły duchu, w imieniu Jezusa Chrystusa powiedz, jak masz na imię?” i dał mi odpowiedź.
WIKTOR: Czy może odmówić odpowiedzi?
DMITRIJ: Nie! Stoi przed sługą Boga i jest zmuszony do mówienia prawdy. Po raz pierwszy spotkałem takiego ducha. Pytam: „Przez jaki grzech wszedłeś w tego człowieka?” I dał mi odpowiedź. Mówię do niego: „Czy znasz Jezusa Chrystusa?” Odpowiada: „Znam. Wyrządził mi wiele złych rzeczy.” „Jakie zło ci uczynił?” Mówi: „Oddzielił ludzi ode mnie i nie pozwala mi dotykać Jego dzieci”. „W takim razie jak wchodzisz w nie?” On odpowiada: „Spójrz na młodzież waszą, jakie ubrania nosi i jak wypełnia słowo swojego Pana.” Dalej go pytam: „Czy wiesz, gdzie jest twoje miejsce?” Odpowiada: „Wiem, gdzie jest moje miejsce. Miejsce moje jest w piekle, ale zanim tam trafię, zrobię jeszcze wiele złych rzeczy.” To dlatego widzimy zło.
WIKTOR: Powiedz, bracie, jak odbywała się ta rozmowa?
DMITRIJ: Ten duch oszpecił siostrę, wykręcił jej twarz, wszystko wykręcił i zaczął przez nią mówić, jak przez rurę, jej ustami. Ona tego nie rozumiała, nie była tego świadoma.
WIKTOR: Uważasz więc, że demon nie może wejść w człowieka, tak po prostu, bez przyczyny?
DMITRIJ: Tak. Uważam również, że choroba jest od złego ducha. Musi być jakaś przyczyna.
WIKTOR: Inny przykład: był człowiek w świecie, robił jakieś grzechy i to się w nim zagnieździło, potem taki człowiek nawrócił się i zaczął chodzić w świętości. W jaki sposób to się odbywa ? Czy jest możliwe, aby zły duch mieszkał w świętości?
DMITRIJ: Może mieszkać bardzo długo. Kiedy dusza przychodzi do Boga potrzebuje dezynfekcji, oczyszczenia, oczywiście w sensie duchowym.
WIKTOR: Czy uważa brat, że pokuta podczas kampanii ewangelizacyjnych nie wystarcza? Takich ewangelizacji, podczas których ludzie wychodzą setkami, by modlić się i pokutować?
DMITRIJ: Nie bardzo wierzę, że te setki pokutują szczerze. Jest to pokuta jednorazowa, bo gdyby to była szczera pokuta, mielibyśmy sto razy więcej wierzących, niż jest w rzeczywistości. Nie mam nic przeciwko wielkim kampaniom ewangelizacyjnym i nie mam nic przeciwko masowej wierze. Jestem jednak za tym, by kościół miał pewną duchową ochronę. Podobnie jest w pszczelim ulu, tam przy wejściu stoją strażnicy, którzy sprawdzają każdą pszczołę. Jeżeli pojawia się obca pszczoła, zabierają ją na bok, odgryzają jej skrzydła i koniec. Bardzo staranny porządek. Z każdą duszą, która się nawróciła, trzeba pracować bardzo skrupulatnie i uważnie. Nie chcę powiedzieć, że w kościołach tego się nie robi. Robią, ale nie wszędzie i często bardziej ze względów formalnych. Uważam, że podczas głębokiej rozmowy trzeba dostać objawienie od Boga, który otwiera serce człowieka i podpowiada, co robić. Jeżeli jest to kaleka duchowy lub chory, trzeba przeprowadzić – jak twierdzą lekarze – badanie duszy. Wiecie, teraz rodzi się dużo duchowych niemowląt, jest wielu takich ludzi, którzy pomagają im się narodzić, jednak zdecydowanie mniej jest niań. Dlatego niemowlęta rodzą się, ale zaraz umierają. Sądzę, że kiedy dusza przyjęła Jezusa Chrystusa i pokutowała, trzeba ją doprowadzić do tego, żeby została ochrzczona Duchem Świętym. Kiedyś przyjechały do mnie dwie kobiety oraz kierowca i przywieźli chorą. Zupełnie niewierzące osoby. Przyjechali, jak do jakiegoś czarownika, bo ktoś im powiedział, że niby uzdrawiam. Ubrane według mody, umalowane. Najpierw wytłumaczyłem kim jestem, potem opowiedziałem o Bogu, o wierze, dlaczego jest potrzebny chrzest, jak bardzo kocha nas Pan, i co otrzymaliśmy od Niego. Były zdziwione: „Czy jest to możliwe, że są tacy ludzie na świecie?” „Są – odpowiadam – za pięć minut możecie być również wśród nich!” Odpowiedziały: „Tak? Chcemy!” Wówczas opowiedziałem im o raju i piekle, o Duchu Świętym i zbawieniu. „I co – mówię – chcecie, aby Pan ochrzcił was Duchem Świętym?” „Chcemy!” Pierwszym warunkiem, aby Bóg wziął osobę w swoje ramiona, jest szczera modlitwa. Później zaczęliśmy prosić o chrzest w Duchu Świętym i kiedy kontynuowaliśmy modlitwę, Bóg ochrzcił najpierw tę kobietę „przy kości”. Podniosła się z kolan pełna podziwu i powiedziała: ”Wiecie gdzie byłam?” „Gdzie byłaś siostro?” „Już wiem wszystko, byłam w niebie! Słyszałam słowa Boże: <<Wychwalaj mnie!>> Bóg jest! Bóg jest!” Wykrzyknęła to tak radośnie i wybiegła na zewnątrz. Wiem, że ludzie w takim stanie mogą biegać i chwytając przechodniów za ręce wołać: „Bóg jest! Bóg jest! Widziałam go!” Ludzie pomyśleliby, że ma coś nie tak z głową. Nie było jej 10–15 minut i zacząłem się martwić, a ona wbiega zadyszana, nie mogąc złapać tchu. „Wiecie, ludzie się zmienili! Bóg jest!” „Widzicie to? Już się zmienili dla niej ludzie.” Druga kobieta patrzy na nią z przerażeniem: „Ciebie Bóg ochrzcił Duchem Świętym, a ja co mam zrobić? Też będę się modlić. Chodź, pomodlimy się!” Także i ją ochrzcił Pan. Kiedy obie zostały ochrzczone Duchem Świętym, dowiedziały się, co to jest łaska Pana. Uścisnęły się i pocałowały, a wyglądały, jak gdyby po raz pierwszy się zobaczyły. Teraz przyjaźń ich jest inna. Potem poszły do tej chorej i powiedziały: „Dzięki Bogu za Twoją chorobę. Przez to poznałyśmy Boga!” I Bóg uzdrowił wszystkie trzy kobiety. A jedna z nich powiedziała: „Co mam robić, dostaję dużo pieniędzy.” Widzicie, dopiero co poznały Boga i od razu przed nimi powstało pytanie, co zrobić z brudnymi pieniędzmi. Pytam: „Jakie pieniądze? Skąd je bierzesz?” „Pracuję w restauracji, co mam robić z takimi pieniędzmi?” Mówię: „Oddaj biednym”. Widzicie to, kiedy w człowieka wchodzi Duch Święty, człowiek osądza samego siebie. Kiedy wyjeżdżały, nie powiedziałem im nawet: ubierajcie się tak i tak, nie noście tego i tego, tego nie zażywajcie, chociaż warto było, bo dość mocno były umalowane. Po prostu zapomniałem przez te wszystkie wydarzenia, nawet nie powiedziałem im do jakiego kościoła trzeba iść. One pojechały do domu, zaczęły szukać zboru i trafiły do baptystów, a tamci zobaczyli, że się modlą językami i wiecie, co się stało?
WIKTOR: Zostały wygnane?
DMITRIJ: Tych baptystów – a było ich 20 – Bóg ochrzcił Duchem Świętym dzięki tym siostrom! Chwała Mu! Później piszą do mnie list: „Bracie, przyjeżdżaj do nas, jest nas już większa grupka.” Przyjeżdżam i nie poznaję moich znajomych kelnerek. Ubrane skromnie, w chustkach, spokojne, łagodne, po prostu nie do uwierzenia! I nie ja to zrobiłem! Zrobił to Duch Święty! Kiedy Duch Święty zajmuje serce człowieka, zaczyna nim kierować i wskazywać, co jest dobre i święte. On również chroni duszę ludzką przed demonami i siłami zła. Chwała Panu!
TRZEBA ZNAĆ WROGA!
WIKTOR: Doszliśmy do wniosku, że choroby ciała są związane z chorobą duszy, zobaczyliśmy przykłady takich chorób oraz drogę do uzdrowienia tych, którzy chorują. Będziemy kontynuować rozmowę na ten bardzo ważny temat. Wszyscy dobrze wiemy, że „nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw duchowym pierwiastkom zła na wyżynach niebieskich.” (Ef. 6:12). Zatrzymajmy się na tym, jak w praktyce może wyglądać taka walka. Wiecie, wśród niektórych chrześcijan krąży zdanie, że nie trzeba zwracać uwagi na szatana. Kiedy ktoś próbuje zanalizować jak działa szatan, do takiego brata mówią: „Wychwalasz szatana, poznajesz jego moc i tym samym go umacniasz.” Co sądzisz na ten temat, bracie?
DMITRIJ: Jak można walczyć z przeciwnikiem z zamkniętymi oczyma nic na jego temat nie wiedząc? Akurat takie podejście pozwala szatanowi zwyciężać, on właśnie przez to się wywyższa!
WIKTOR: Jakich chwytów używa szatan najczęściej?
DMITRIJ: Najsilniejsza broń to duch zwątpienia. Dla szatana duch zwątpienia jest tym, czym dla człowieka pogotowie. Przypomnę takie zdarzenie: pojechaliśmy do pewnego miasta i przyprowadzili do mnie kobietę – jej ręce i nogi były powykręcane, a całe ciało w siniakach, ale kiedy Bóg jej pobłogosławił natychmiast została uzdrowiona ze wszystkich chorób. Wyszła taka, jakby się narodziła na nowo. Trudno było ją poznać. Minął rok, była zdrowa całkowicie. Poszła do pracy w kołchozie i pewnego dnia wracała z pracy, akurat po mocnym deszczu. Wszędzie były wielkie kałuże i przewinęła się jej taka myśl: „Byłaś taka chora i nie wolno ci było nawet palca w wodzie zmoczyć, a teraz idziesz na boso po kałużach”. Ta myśl zagnieździła się głęboko w jej sercu, a kiedy przyszła do domu i położyła się spać, w nocy powykręcało jej kolana i znów była chora. Duch zwątpienia to pierwsza rzecz, jaką nam szatan podpowiada, aby się obronić. Gdy tylko zaczynamy się modlić przeciw duchowi raka, od razu duch ten przekazuje wiadomość wyżej, swoim władcom: „Biada, wypędzają mnie!”, wtedy od razu leci na pomoc duch zwątpienia.
WIKTOR: Zdarza się, że te zwątpienia, myśli, nie zależą od człowieka. Szatan poddaje je nam do głowy niezależnie od naszych chęci. Jak z tym walczyć?
DMITRIJ: Walczyć można w jeden sposób: wysławiać imię Pana Jezusa Chrystusa. Zdarza się, że uzdrowienie nie przychodzi natychmiast i zdarza się też, że nie czujesz go od razu. Uzdrowienie ma tę właściwość, że rośnie. W rosyjskim tłumaczeniu jest napisane tak: „Uzdrowienie Twoje szybko urośnie” (Iz. 58:8). Powinniśmy wychwalać Go. W liście do Rzymian 10:8-9 czytamy: „Słowo to jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim. A jest to słowo wiary, którą głosimy. Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie”. Kiedy wysławiamy Pana, wypełniamy się Jego chwałą. Trzeba napełniać się tą chwałą jak gąbka. Czasami po uzdrowieniu jeszcze przez dłuższy czas rany bolą, ale trzeba mieć wiarę, kiedy cierpisz, wysławiaj Pana! Wysławiaj! A wtedy Boża chwała wyprze wszystko, co pochodzi od szatana i żadne złe myśli nie przyjdą ci do głowy.
WIKTOR: Wygląda na to, że kiedy wierzymy w uzdrowienie i wyznajemy je swoimi ustami, wtedy to nasze zdrowie umacnia się. I odwrotnie, kiedy szatan podsuwa nam zwątpienie i przyjmujemy je, wtedy choroba znajduje na nowo miejsce w naszym ciele.
DMITRIJ: Tak.
WIKTOR: Co ma robić człowiek, który został uzdrowiony, żeby choroba nie wróciła? Czy kiedy przychodzi zwątpienie, trzeba odpędzać te myśli słowami: „W imieniu Pana, szatanie, mówię do ciebie: odejdź!” I wysławiać Pana! Czy tak?
DMITRIJ: Tak, i tylko w taki sposób! Duch zwątpienia – to bardzo mocny duch. Jest silniejszy od wszystkich innych złych mocy. To pierwszy duch, który zwiódł Adama i Ewę. Szatan wypuścił go do walki z Bogiem i kontynuuje to przez tysiąclecia – zwodzi ludzi do piekła, a my często nie doceniamy jego siły. Wszystkie grzechy zaczynają się od zwątpienia, a jak mały strumyk staje się wielką rzeką, tak samo ze zwątpienia wyrasta niewiara.
WIKTOR: Wydaje się, że bardzo dokładnie rozpatrzyliśmy pytanie o to, jak łatwo, przez zwątpienia powodujące niewiarę, ludzie mogą utracić zdrowie, które dał im Bóg,. Ale powiedz, bracie, czy miałeś okazję kiedykolwiek modlić się o ludzi, których nie widziałeś ani razu, na odległość?
DMITRIJ: Oczywiście, że tak. Często wcześniej praktykowaliśmy modlitwę o chustki i inne rzeczy. Ludzie później zawozili je do domu i przykładali do chorego miejsca. Pamiętacie? Jak we wczesnochrześcijańskim kościele.
WIKTOR: A z takimi ciężkimi chorobami jak cukrzyca czy rak miałeś okazję się spotkać?
DMITRIJ: Tak! Cukrzyca i rak to mocne duchy. Mówiliśmy już o tym, że są choroby ciała i ducha, ale jeszcze nigdy nie spotkałem raka, który byłby chorobą ciała, jest to wyłącznie choroba duchowa.
WIKTOR: Czy można powiedzieć, że są takie choroby, które pojawiają się tylko i wyłącznie pod wpływem złych duchów?
DMITRIJ: Bez wątpienia istnieje nieskończona ilość chorób, które pojawiają się w człowieku przez zadomowienie się w nim ducha choroby. Mówi się, że rak może być wynikiem radiacji lub urazu. Oczywiście, duchowi łatwiej jest rozpocząć pracę w przygotowanym miejscu w ciele człowieka, na przykład: jeśli choroba jest chroniczna lub jeśli jest to miejsce czymś urażone. Powiem więcej, ten duch może jeszcze pomóc człowiekowi wywrócić się i uderzyć.
WIKTOR: Czy są takie przypadki, kiedy Pan odmawia komuś uzdrowienia?
DMITRIJ: Tak, są! Podam bardzo jaskrawy przykład: są takie sytuacje, kiedy człowiek, który został uzdrowiony, może stracić swoje zbawienie – mówię teraz o osobie wierzącej. Wtedy trzeba porozmawiać z bratem lub siostrą: siostro, jesteś pyszna i zbytnio się chwalisz swoją pięknością! A jeżeli ona to wszystko przyjmie i pogodzi się z Bogiem, Bóg da jej uzdrowienie, ale czasami Bóg nie uzdrawia, ponieważ już uprzedził człowieka, a on nadal robi to samo. Pewnego razu przyszła do mnie siostra i od razu wywróciła się. „Bracie, całe życie spędzam chodząc po szpitalach. Mój dom jest spustoszony. I postanowiłam przyjść, dowiedzieć się, co powie mi Pan. Czy mnie uzdrowi, czy nie. ”Przyprowadziłem ją więc do Boga: „Będziemy się modlić”. Jak tylko zaczęliśmy się modlić, Bóg mi pokazał. Mówię do niej: „Wstawaj, masz grzech nieodpuszczony.” A ona pyta: „Jaki grzech? Nie mam żadnego grzechu!” „Jak to nie masz? Bóg mi pokazał! Powiedz, komu mam wierzyć Jemu czy Tobie?” Ale ona dalej ciągnie: „Nie mam grzechu!”. Mówię: „Masz i dlatego Bóg Cię nie uzdrawia! Teraz znów będziemy się modlić i już nie będę się pytał, czy masz grzech czy nie, lecz opowiem Twoje życie. Zgadzasz się?” Zgodziła się. „Będę mówić po kolei i liczyć na palcach, nie dojdę do pięciu, jak ujawni się Twój grzech.” Pomodliliśmy się i raz jeszcze zapytałem czy ma grzech, dopiero wtedy zacząłem liczyć na palcach i zadawać pytania. Po trzecim pytaniu wyznała swój grzech. Mówię do niej: „Nie wiem czy otrzymasz uzdrowienie, lecz mogę Cię pouczyć. Wiedz, że Bóg nasz jest Bogiem dobrym. Płacz, módl się, być może Bóg zlituje się nad Tobą.”
Kiedyś na spotkaniu modliliśmy się o uzdrowienie i jedna kobieta nie mogła dopchać się do mnie, ponieważ było za ciasno, więc położyła się na progu. Wychodzę – leży kobieta na progu. „Dlaczego leżysz?” – zapytałem ją. „Czekam na brata.” I wtedy nie spytałem Boga czy jest Jego wolą, abym ją uzdrowił, chociaż miałem czas. Przez nieustępliwość tej kobiety położyłem na nią ręce i zawołałem do Pana i Bóg ją uzdrowił. A jaki był tego wynik? Za jakiś czas Bóg wysłał mnie do pewnego zboru, a po nabożeństwie diakon zostawia ludzi na rozmowę. Prosi tę kobietę, która niedawno została uzdrowiona przeze mnie i teraz wyłączają ją ze zboru za rozpustę. Okazało się, że kiedy chorowała, była brzydka, bo choroba bardzo ją zniszczyła, a kiedy została uzdrowiona szatan od razu znalazł sposób. Bóg pokazał mi: „Widzisz, co zrobiłeś? Być może znacznie lepiej było dla niej przez jakiś czas być jeszcze chorą. A teraz kto wie, co będzie z jej duszą!” Wtedy pokutowałem: „Panie, tylko z woli Twojej, tylko z Twoim błogosławieństwem! Bez Twojej woli nie ruszę palcem!”
WIKTOR: Kiedy mówiłeś, zabrzmiały takie słowa: „Przyprowadzić człowieka do wiary”. Co to znaczy?
DMITRIJ: Często przypominam sobie słowa proroka Izajasza „Przez Jego rany zostaliśmy uzdrowieni” (Iz. 53:5). Proszę zwrócić uwagę: nie jest tam napisane, że zostaniemy uzdrowieni, lecz że zostaliśmy uzdrowieni. Uzdrowienie już nam zagwarantowano. Mamy je, musimy je tylko przyjąć. Nie trzeba szukać lub zarabiać na nie ciężką pracą. Jezus powiedział: „ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie.” (Łk. 4:18) Wolą Bożą jest nasze uzdrowienie, ale ludzie często nie są tego świadomi.
WIKTOR: Czy w takim razie można stwierdzić, że wszystkie dzieci Boże powinny być zdrowe? Czy Pan posyła chorobę tylko w jakimś celu, ale życzy dobra człowiekowi?
DMITRIJ: Tak jest, bez wątpienia.
WIKTOR: Bracie Mitia, z naszej rozmowy wywnioskowałem, że ludzie sami przychodzili do Ciebie po radę, żeby otrzymać uzdrowienie, ale czy było kiedyś tak, że Bóg wysłał Cię gdzieś daleko?
DMITRIJ: Było tak. Pewnego razu Bóg otworzył mi drogę do Suchumi, było to jakieś 8 lat temu. Zastanawiałem się dlaczego Bóg mi nie pokazuje, ale pojechałem tam i pytałem: „Panie, co dalej? Dlaczego jestem tutaj?” Bóg odpowiada: „Moi synowie i córki doszli do tego, że mówią, iż cuda się nie zdarzają. Twierdzą, że było tak tylko za czasów Apostołów. Przyprowadziłem Cię tutaj, ponieważ chcę im pokazać Swoje cuda i znaki”. Przyszedłem na nabożeństwo, usiadłem sobie i siedzę. Podczas nabożeństwa Bóg mi objawił: „Jest tutaj kobieta, siedzi tam a tam, źle pracuje u niej zastawka sercowa, ogłoś to po nabożeństwie, niech się odezwie – uzdrowię ją, niech zobaczą czy jestem Bogiem żywym, czy Mnie nie ma.” Po nabożeństwie poprosiłem wszystkich, aby zostali. „Znajduje się tutaj kobieta, u której źle pracuje zastawka sercowa”. „To ja! To ja!” – krzyczała i od razu Bóg ją uzdrowił. Zobaczyła to i zaczęła się modlić, aby przyszła łaska Boża. Niektórzy zaczęli uciekać, ponieważ poczuli na sobie grzech niewiary. To się stało rano, a wieczorem wszystko już wróciło na swoje miejsce. Ci, którzy nie wierzyli, pokutowali, ale wszyscy razem modliliśmy się i dziękowaliśmy Bogu za ten cud.
WIKTOR: Biblia pokazuje, że niektórzy prorocy mówią w swoim imieniu.
DMITRIJ: Tak, ale zwalczyć to można dość łatwo, szczególnie wtedy, gdy usługujący ma dar rozpoznawania duchów. Następuje to wtedy, kiedy człowiek wymyśla sobie, że chce zostać prorokiem. Gorzej, kiedy szatan dubluje działanie Boga przez mało uduchowionych ludzi – wprowadza wtedy siłę destrukcyjną. Naczynia Boże muszą zachować czystość i nie poddawać się pokusom.
WIKTOR: Młode osoby pragną Boga, chcą mieć dary i działać przez nie. W jaki sposób młodzież może chronić się przed błędami i upadkiem?
DMITRIJ: Pierwsze zastrzeżenie: w Piśmie Świętym jest napisane, że owce znają głos swojego Pasterza. Trzeba być bliżej Niego, modlić się i dążyć ku Niemu. Być w bardzo bliskim kontakcie z Bogiem. Duch Święty jest jak górska rzeka, jak bardzo szybki i burzliwy potok, kiedy wpada do niego jakiś brud, wynosi go od razu na brzeg i znów płynie tylko czysty potok. Szatan wszędzie chce wleźć i jeśli człowiek nie śpi, brud zostaje usunięty na brzeg, ale kiedy tylko ustawi się jakąś przeszkodę na potoku, woda bardzo szybko tęchnie, zaczyna produkować nieprzyjemny zapach – jest to podłoże dla działania szatana. Co chcę przez to powiedzieć? Nie trzeba stawiać tamy! Dlatego, że u nas dzieje się tak: jeśli proroctwo objawiło nie to, co trzeba, wtedy bracia od razu wołają: „Siostro, jesteś na złej drodze”. To też nie jest dobre, bo przez takie zakazy cierpi kościół. Trzeba tutaj okazać głęboką duchową mądrość, trzeba popracować z człowiekiem, oczyścić tę Bożą roślinę, odciąć suche gałęzie jak u winorośli, poświęcić jej tyle uwagi, ile potrzebuje oraz miłość chrześcijańską.
WIKTOR: Jakie to jest skomplikowane!
DMITRIJ: Bardzo skomplikowane, ale jeżeli zabierze się za to Jezus, wszystko wychodzi jak najlepiej. Chwała Bogu!
WIKTOR: Chwała!
SZKOŁA JEZUSA CHRYSTUSA!
WIKTOR: Bracie Mitia! Znany jesteś na Ukrainie, jako człowiek mający cenny dar uzdrawiania. Większość ludzi przychodzi do Ciebie, by pozbyć się swoich chorób, ale rozmawialiśmy i widzimy, że aby pomóc człowiekowi nie wystarczy tylko ten dar, czy nie tak?
DMITRIJ: Oczywiście! Trzeba widzieć serce człowieka i znać przyczyny choroby, a są one bardzo różne i częściej należą do sfery duchowej, niż fizycznej. Trzeba posiadać jeszcze cały zestaw darów, które pomogą przeprowadzić badanie całej duszy. Załóżmy, że masz dar uzdrawiania, a spotkałeś ducha niemocy. Co wtedy robisz? Duch niemocy jest wtedy, gdy człowiek niby nie choruje, ale życia w nim nie ma. Kiedyś coś podobnego zdarzyło się: przyjechałem modlić się o uzdrowienie pewnej siostry, a Bóg pokazuje mi: „Mój synu, tutaj jest duch niemocy.” Pomyślałem sobie: „Jaka różnica? Chora, znaczy chora”. Nie wiedziałem, co to jest duch niemocy, więc zaczęliśmy się modlić, ale przez przypadek kobieta ta dotknęła mojej ręki i upadła, a odrzuciło ją z taką siłą, że nie okazywała żadnych oznak życia. Leżała i nie oddychała. Ludzie zaczęli się rozchodzić, a ja wystraszyłem się, ale zaraz przypomniałem sobie to, co Bóg mi powiedział. Bóg zaś powiedział: „Duch niemocy”. Ucieszyłem się i uchwyciłem tej myśli, jak koła ratunkowego. Pan musi skończyć działać, żeby duch mógł powrócić do ciała. Wszyscy się rozeszli, a ja zacząłem się modlić: „Panie Boże, niech dusza wróci do ciała. Duszo – w imieniu Jezusa Chrystusa – wróć do tego ciała.” Nie mam pojęcia jak długo modliłem się, ale zobaczyłem, że ramię się poruszyło i z radością posadziłem kobietę na krześle, ale głowa jej opadała. Trzymałem ją nadal i kontynuowałem modlitwę. Później zobaczyłem, że otworzyła oczy. Niedawno byłem w pewnym domu, gospodyni częstuje mnie, a później mówi: „Bracie Mitia, nie poznajesz mnie?” Odpowiadam: „Nie”. „Jestem tą kobietą, z której wypędziłeś ducha niemocy.” Chwała Panu! Czy mogłem ją poznać? Taka zdrowa, policzki różowe, a wtedy była bardzo chuda.
WIKTOR: Powiedz, bracie, jak otrzymałeś ten dar? Wydaje mi się, że to cud. W jaki sposób otrzymałeś tę łaskę: od razu, czy z czasem? Jak długo prosiłeś?
DMITRIJ: W sumie wychowałem się w kościele baptystów. Badając Pismo Święte zastanawiałem się: „Czyżby Bóg przestał działać w naszych czasach przez cuda i znaki? Czyżby wszystko to znikło?”. Zamyśliłem się i doszedłem do takiego wniosku, iż powiedziałem: „Tak, Panie, jeżeli jesteś, objaw się mi tak, jak za czasów Apostołów, daj mi taką samą siłę!”.
WIKTOR: Bardzo odważnie!
DMITRIJ: Tak! Wtedy byłem bardzo młody i zdesperowany. Obiecałem Bogu, że nie ożenię się i nie będę miał żadnego gospodarstwa. Powiedziałem: „Wezmę laskę jak Skoworoda i pójdę w świat głosić Słowo Pana.” Pan ochrzcił mnie Duchem Świętym i to był początek. Nie prosiłem o wielkie błogosławieństwo, ale uspokoiłem się trochę, a z laską też nie poszedłem i dużo nie głosiłem. Jednak pewnego razu odwiedziliśmy z jednym zielonoświątkowcem zbór baptystów. Posiadał on dar języków, objawienia i widzenia. Miałem motor, więc mówię do niego: „Zawiozę Cię tam, usłużysz, a ja być może przez to uzbieram grosik w niebie.” Pojechaliśmy do wioski, gdzie nas poczęstowano, a brat opowiedział wizję, jednak baptyści nie bardzo ją odebrali. Wtedy powiedział do mnie: „Pójdziesz głosić?” Odpowiedziałem: „Jeśli Bóg powie mi żeby pójść, to pójdę”. Czyżbym wiedział, jak Bóg wysyła, a przecież powiedziałem to tak po prostu... Bracia prosili mnie, więc wziąłem fragment z Biblii, w którym jest mowa o tym, jak Filip ochrzcił eunucha i pomyślałem, że przeczytam to i streszczę, ale kiedy zacząłem mówić usłyszałem, że mówię nie to, co zamierzyłem. Chciałem się pohamować, ale nie udało się. Słyszałem jak moje usta mówiły nie to, co chciałem. Pojawił się też język, którego w ogóle nie rozumiałem. Ludzie zaczęli płakać, a moja ręka wyciągnęła się do jednej z sióstr: „Módl się o swoją córkę, a przyprowadzę ją do Siebie.” A do brata powiedziałem: „Gdzie jest Twój syn? Dlaczego nie modlisz się o niego?”. Później było demaskowanie i wszyscy płakali. Próbowałem się pohamować, ale nie mogłem, próbowałem zamknąć swoje usta ręką, ale ona zadrżała i więcej się nie poruszyła. Patrzyłem czy gdzieś w pobliżu nie ma drzwi, ale drzwi nie było, tylko okno. Myślałem o tym, że narobiłem tyle zamieszania i czekałem, aż się to wszystko skończy i będę mógł usiąść. Czekałem na właściwy moment i już za chwilkę poczułem, że panuję nad sobą, więc od razu usiadłem, a ów brat powiedział do mnie: „Dlaczego nie mówiłeś, że masz dar proroctwa i objawienia?” Zdziwiłem się: „Czy to na pewno są dary?” „No pewnie, przecież przemawiał Duch Święty, pokazał ludziom ich serca.” Cały czas byłem zaskoczony, bo myślałem, że będzie to inaczej wyglądać. „Pewnie te dary są w Tobie już dłuższy czas – odpowiedział – tylko z nich nie korzystałeś.” Od tamtej pory zacząłem usługiwać na nabożeństwach. Najpierw Pan przemawiał przez moje usta, a kiedy sam chciałem się pomodlić, nic z tego nie wychodziło, bo inne słowa płynęły z ust moich: „Synu mój, w takim a takim rzędzie jest kobieta chora na to i na to, w takim a takim rzędzie jest dusza płci męskiej i ma taką chorobę...” Ten głos wskazuje od 15 do 20 chorób, czasami nawet 30. Wiecie co, wystraszyłem się, pomyślałem, że zszedłem z właściwej drogi. Bieda niesamowita, komu by o tym powiedzieć? Kto mógłby mi w tym wszystkim dopomóc? Pomyślałem, że jestem w beznadziejnej sytuacji, że już nikt nie pomoże mi się od tego uwolnić. Trwało to mniej więcej pół roku.
Pewnego razu byliśmy na nabożeństwie w małej wiosce Stiepanowce. Na nabożeństwie znów głos mówi do mnie: „Tam a tam jest dusza, boli ją prawa ręka.” Powiedziałem do siebie: „Wystarczy! Muszę się dowiedzieć czyj to jest głos” – i pomyślałem, że zapytam o to Boga: „Panie, co mam zrobić z tą duszą, która ma chorą rękę?” Głos odpowiada: „Po nabożeństwie wstań i ogłoś to, a kiedy będziesz to ogłaszać, Ja ześlę Ducha Świętego. Powiedz też: w imieniu Jezusa Chrystusa mówię Ci podnieś prawą rękę w górę. Ona ją podniesie i w tym momencie uzdrowię ją.” Pomyślałem, że jeżeli tak się nie stanie to znaczy, iż jestem na złej drodze. Po nabożeństwie podniosłem się zestresowany i zacząłem mówić, a tamta siostra już taka rozradowana, bo Bóg jej objawił, że dotknie ją Duchem Świętym. Cieszyła się, a na mnie zstąpiła taka siła i powiedziałem: „W imieniu Jezusa Chrystusa podnieś swoją prawą rękę.” Podniosła – „Wysławiaj Jezusa Chrystusa!” – i zaczęła machać tą ręką. „Nie boli! Nie boli!” Dopiero wtedy zacząłem coś rozumieć, ale jeszcze nie do końca wierzyłem.
WIKTOR: No dobra, z darem uzdrawiania wszystko jest jasne, a inne dary na przykład dar rozpoznawania duchów pojawiły się od razu, czy z czasem?
DMITRIJ: Pan uczył mnie jak małe dziecko, bo wszystko przychodziło po kolei, ale było we mnie coś szczególnego. Już powiedziałem, że należę do baptystów. Uważałem, że wszyscy ochrzczeni Duchem Świętym mają te dary, że wszyscy zielonoświątkowcy mogą to robić, ale kiedy proszono mnie bym pomodlił się o chrzest Duchem Świętym, dziwiłem się, dlaczego nie zrobią tego sami, dlaczego zbór się nie modli. Zaskoczyło mnie to, że widzą we mnie kogoś szczególnego. Przez dłuższy czas nie mogłem zrozumieć tego, ale w końcu doszedłem do tego, że spoczywa na mnie szczególna łaska Pana. Mówiłem też o swoich wątpliwościach, ale wtedy miałem silną młodą wiarę, którą z czasem traci wiele osób. Wierzyłem, że jeżeli w Słowie jest coś napisane, to obowiązkowo mam to otrzymać. Było nawet tak, że kiedyś jechałem motorem, ale się zepsuł. Wtedy zwróciłem się do Boga: „Panie, lepiej znasz tę technikę, paliwo jest, odpala, ale nie działa.” Pan mówi: „Wyżej, nad karburatorem śrubka się wykręciła.” Wkręciłem ją i motor pojechał. Dzięki tej wierze, łatwiej było mi iść.
Przychodzi do mnie człowiek, zaczynam rozmawiać z nim i spływa na mnie moc Boża. Zastanawiam się: „Dlaczego?” Jeżeli nie ma Bożej siły, to po co nakładać „zimne ręce” na człowieka? Pytam więc: „Jaka choroba? Dlaczego się pojawiła?” Wtedy Pan mi pokazuje: „Ta dusza zrobiła to i to, zgrzeszyła. Mam do niej żal, niech pokutuje.” Ja do niej: „Siostro, robiłaś to i tamto. Pokutuj!” Bardzo ciekawa była taka praca, zaczynałem się modlić i widziałem dobre rezultaty! Chwała Panu! Wiecie, ani razu nie pomyliłem się.
WIKTOR: Dobrze mieć taki dar, ale nie wszyscy są tak blisko Boga, żeby prosić i na czas otrzymać odpowiedź.
DMITRIJ: Pan chce, żebyśmy wiedzieli, jaka jest Jego wola! Ale dopóki nie możemy, Bóg wykorzystuje swoje „naczynia”. Pewnego razu byłem na nabożeństwie i widziałem jak wchodził mąż z żoną. „Ci ludzie umówili się, by nie mieć dzieci, dlatego poraziłem ich chorobą psychiczną. Jeżeli będą pokutować, uzdrowię ich.” Skończyło się nabożeństwo, wychodzę na zewnątrz, a mąż podchodzi do mnie i mówi: „Mamy problem”. Odpowiadam: „Znam wasz problem, jeżeli będziecie pokutować z wypowiedzianych słów, kiedy umówiliście się, że nie będziecie mieć dzieci, to Bóg natychmiast uzdrowi twoją żonę.” Patrzy się na mnie... „No cóż, żono, dokąd jeszcze pójdziemy? Będziemy pokutować.” Pomodliliśmy się i Bóg od razu ją uzdrowił, a wcześniej byli prawie wszędzie w Kijowie i w Łucku!
WIKTOR: Wspomniałeś wcześniej o darze języków. Co to jest? Jak to wygląda w praktyce?
DMITRIJ: Miałem przyjaciela, który posiadał ów dar i mógł rozmawiać z każdym obcokrajowcem. Spotykasz Francuza i modlisz się: „Panie, daj mi tę łaskę”, a potem mówisz w swoim duchu w ojczystym języku, a Duch Święty tłumaczy to przez Twoje usta na język francuski lub inny. Ten brat, kiedy był w wojsku rozmawiał z jednym Żydem po żydowsku, rozmawiali długo i tamten pomyślał, że ten brat także jest Żydem, ale kiedyś dał mu poczytać listy, które dostaje z domu, a brat odpowiedział mu: Nie umiem czytać! „Jak to możliwe? Tak pięknie mówiłeś i nie potrafisz czytać?” „To nie ja mówię tylko Duch Święty przeze mnie. Nigdy nie uczyłem się tego języka i nie umiem go!” Wyciągnął Ewangelię i pokazał Dzieje Apostolskie. Było to cudowne świadectwo o żywym Bogu dla przedstawiciela narodu wybranego i ten Żyd wkrótce się nawrócił dzięki temu świadectwu. Chwała Panu! Bóg ma nieskończoną ilość pięknych i zadziwiających rzeczy dla nas. I daje je tym, którzy Go kochają i pragną przybliżyć się do Niego.
PRACA NAD BOŻYM DAREM.
WIKTOR: Bracie Mitia, kontynuujmy naszą rozmowę o duchowych chorobach. Wiesz, czasami wydaje mi się, że niektóre choroby osób wierzących są wynikiem grzechu. Czy tak właśnie jest?
DMITRIJ: W zasadzie tak. Mówię to z perspektywy osoby doświadczonej. Jeśli chodzi o wierzących, którzy chorują po nawróceniu, w większości wypadków jest to skutek grzechu, dlatego koniecznie trzeba go wyrwać z serca. Należy człowieka przebadać dokładnie i obejrzeć zdjęcie rentgenowskie całego organizmu duchowego. Spotkałem kiedyś pewnego brata, który cały czas przeprowadzał się, mieszkał trochę w jednym miejscu i znowu się wyprowadzał, jeździł raz tam, później gdzieś indziej. Zapytałem go: „Bracie, dlaczego cały czas jeździsz?” Odpowiedział: „Klimat mi nie pasuje.” „Jak to jest możliwe, że klimat Ci nie pasuje?” „Mieszkam już tutaj od trzech tygodni, teraz trzeba jechać dalej.” Bóg mi pokazuje, że ten człowiek ma ducha wyczerpania i że duch ten nie daje mu spokoju, nie może sobie nigdzie znaleźć miejsca. Pomodliliśmy się i od tej pory pasuje mu klimat i wszystko inne. Duchów jest mnóstwo i trudno sobie wyobrazić jak dużo ich jest. Czy słyszeliście o duchu zimna? Nie? Ja się spotkałem. Trzęsie całego człowieka, leży w poduszkach i nie może się zagrzać. Pewnego razu znaleźliśmy taką siostrę, która już od 12 lat leżała przykryta kocami i górą poduszek, a nie były to przecież tylko 2 miesiące! Mówię: „Siostro, czy wierzysz, że jak będziemy się modlić o Ciebie, wystąpi pot na Twoich policzkach?” „Wierzę.” Byli tam również sąsiedzi niewierzący, przyszli do domu i kiedy żeśmy się modlili wydawało im się, że ściany się trzęsą. Pomodliliśmy się i zobaczyłem jak siostra się poci. Zapytałem więc ją: „Czy jest Ci gorąco?” „Gorąco! – odpowiedziała – Już nie jest mi zimno.” „Siostry – powiedziałem – zabierzcie te koce i dajcie jej normalne ubranie niech idzie z nami na nabożeństwo.” Odgarnęły to wszystko, a miała na głowie pół worka waty! Wszystko z niej zrzucili.
WIKTOR: Często szatan zwycięża na jakiś czas dlatego, że nie uświadamiamy sobie, jaką siłę ma Pan i nie wiemy jak stanąć pod Jego ochroną.
DMITRIJ: Zanim Bóg uzdrowił Żenię Poliszczuka miałem taki sen: Kopałem studnię, bardzo głęboką studnię, a ktoś pomagał mi wyciągając na górę ziemię. Wykopałem już tak głęboko, że widać było tylko małe okienko u góry i słyszałem jak woda szumi pod ziemią. Powiedziałem do tego u góry: „Bądź przygotowany, bo jak tylko tryśnie woda, od razu wyciągaj mnie na górę, ponieważ woda jest gdzieś blisko.” Kopałem i woda wytrysnęła, więc zawołałem: „Wyciągaj!” Ten ciągnie, a tu woda już po kostki; od razu jak tylko wydostałem się z tej studni, jak grzyb wytrysnął strumień, woda zaczęła rozlewać się po całej ziemi i powstało morze – studni już nie było. Mówię do braci: „Trzeba zostawić wszelkie kłótnie, nieporozumienia i zająć się kopaniem takich studni, żyjąc w zgodzie z Bogiem, ażeby cały świat poznał, jaki jest nasz Pan Wszechmogący i ile jest w Nim tej wody i chleba. Jakie dary ma On dla nas i jakie zaskakujące bogactwa!”
WIKTOR: Jak osiągnąć te dary? Istnieje taka opinia, że ludzie nie koniecznie muszą wysilać się, aby otrzymać dary. Trzeba tylko żyć życiem pobożnym, a wtedy otrzymamy od Pana łaskę, której potrzebujemy, oczywiście – jeżeli będzie to zgodne z Jego wolą.
DMITRIJ: Pobożne życie bez wątpienia ma szczególne znaczenie. Weźmy przykład syna marnotrawnego: Kiedy zrozumiał i przyszedł do siebie, rozejrzał się i zobaczył, gdzie się znajduje, co robi i czym się żywi. Często nie zastanawiamy się nad tym, jakim pożywieniem duchowym pożywiamy się, niektórzy godzinami siedzą przed telewizorem, a chcą czynić cuda. Wszystko to ma wielkie znaczenie. Musi być podjęty pewien wysiłek. Kiedy byłem na początku drogi, miałem tak mocne pragnienie modlitwy, że wychodziłem i szedłem trzy kilometry do lasu, żeby zostać sam na sam z Bogiem. Modliłem się do nocy i już nie wiedziałem, jak wyjść z tego lasu. A zdarza się, że niektórzy mówią, i to mi nie pasuje i tamto jest nie tak, zbór nie pasuje i szukają winy diakona..., ale szukaj przyczyny w sobie samym i sam z sobą się zmagaj! Jest to bardzo ważne. Po co Ci ktoś? Twoje ręce, nogi, Twoja dusza – oto są Twoi wrogowie. Trzeba je zwyciężyć i oddać Chrystusowi.
Pewnego razu przyjechał do mnie czarodziej z Iżewska. Mówiono o nim, że jest tak potężny, lepszy od Kaszpirowskiego, i nie spotkał jeszcze równego sobie. „Nakażę samochodowi przewrócić się i wywróci się, nawet z ciężarem. Sam się unoszę w powietrze.” Zaśmiałem się: „Jaką masz korzyść z tego, że unosisz samochód w powietrze? A gdzie jest Twoja dusza? Dusza Twoja jest w piekle. Jest tam ciasno, panuje ciemność i smutek dla Twojej duszy. Jaką korzyść czerpiesz z tego, że robisz te brudne sprawy, kto się z tego cieszy oprócz Ciebie? Gdybyś przyszedł do Jezusa Chrystusa poznałbyś Jego łaskę i działałbyś na Jego chwałę, a ludzie radowaliby się z tego.” On mówi: „Będziemy się modlić.” Pytam się go: „Czy oddajesz się Jezusowi?” Odpowiada: „Jeśli tylko mnie przyjmie”, ale kiedy zaczęliśmy się modlić Bóg obdarował go niesamowitą łaską, gdyż nikt go nie uczył jak się modlić, a on sam domyślił się, co trzeba powiedzieć. Powiedział: „Jezu, oddaję Tobie na służbę wszystko – oczy, ręce, serce, wszystko dla Ciebie, wszystko dla Ciebie!” Bóg zlitował się nad nim, a on wrócił do Iżewska, aby tam rozpocząć świętą walkę z wszystkimi nieprawymi dziełami szatana, których jest mnóstwo u nich. Jak tylko oddasz wszystko Jezusowi – ręce, głowę, serce... – wtedy w Twoim sercu zacznie działać Jezus, ludzie będą uzdrowieni i nie będzie chorób. Duch Święty będzie działać i nauczy ludzi świętości, a wtedy do kościoła nie będą wchodzić ci, którzy w nim być nie powinni. Na początku przychodzi do kościoła bardzo wiele różnych osób – wysyła je szatan, by wyrządzić krzywdę i niszczyć. Są takie! Mamy trzy grupy osób, które przychodzą do świątyni Pana: jednych posyła Bóg, drudzy przychodzą „od siebie” oraz ci, którzy przychodzą od szatana. Trzeba je rozpoznać, zbadać duszę, w jakim celu przychodzi. Zdarza się, że człowiek idzie po to, aby wykonać jakąś brudną pracę; ilu taka osoba wprowadza w grzech, ile gorzkich, pysznych dzieł przez niego. A my mówimy: „Chwała Panu! Brat się nawrócił!” Każdego, kto przychodzi trzeba poddawać kontroli, badać. Trzeba modlić się, niech Bóg pokaże, jaka jest ta dusza.
WIKTOR: Jeżeli takie się pojawiają, co trzeba z nimi robić? Trzeba nie pozwalać im chodzić do zboru?
DMITRIJ: Dlaczego nie pozwalać? Czyżbym mówił: „nie pozwalać”? Jeżeli pokażesz mu jego serce, on się nawróci. Trzeba uwolnić go od tej zależności i uczynić dzieckiem Bożym.
DLACZEGO CHOROBY WRACAJĄ.
WIKTOR: Od momentu ukazania się pierwszego wydania minęło dużo czasu. Co się zmieniło przez ten czas?
DMITRIJ: Bardzo wiele osób przyjechało. Przychodziło i nadal przychodzi mnóstwo listów. Oczywiste jest to, że uzdrowienia, jakie miały miejsce w naszej miejscowości i zborze, stały się świadectwem dla innych ludzi. A Ci, którzy dołączyli do kościoła już wcześniej, umocnili się w wierze. Chwała Panu! Oczywiście dla mnie i mojej rodziny stało się to wielką próbą cierpliwości i panowania nad sobą. Kto będzie pilnować tych, którzy zostali uzdrowieni? Gdzie ich umieścić? Jak nakarmić? Ja, moja żona i moje starsze dzieci – wszyscy pracujemy. Nie jestem w stanie odpisać na te wszystkie listy, które przychodzą codziennie, a nie są to zwykłe listy, ale z reguły jest to krzyk duszy, wołanie o pomoc. O, jakże wiele jest smutku na ziemi. Kiedy czytam taki zdesperowany lament duszy, myślę: „Gdybym miał skrzydła, poleciałbym tam!”
WIKTOR: Z jakimi chorobami najczęściej przychodzą ludzie?
DMITRIJ: Z jakimi chorobami? Z wszystkimi, jakie tylko są na świecie: rak, różne choroby serca, wszystkich nie wymienię.
WIKTOR: Czy były jakieś niezwykłe przypadki?
DMITRIJ: Były, ale gdyby o nich wszystkich opowiadać nie starczyłoby czasu. Opowiem tylko jedno zdarzenie. Przywieziono z Tarnopola dziewczynkę 12, 13-letnią. Była to choroba, której lekarze nie mogli zidentyfikować, ale dziecko cały czas skręcało, rzucało nim tak mocno, że wyglądało, jakby było na sprężynach.
WIKTOR: Może był to jakiś rodzaj padaczki?
DMITRIJ: Nie! Lekarze przyznali, że jest to skutek urażonego systemu nerwowego. Zaczęło wywijać kości, powykręcało paluszki. Rodzice nawet nie chcieli wnosić jej do Domu Modlitwy, bo nie chcieli przerazić ludzi. Leżała w samochodzie, który drżał, ponieważ tak bardzo rzucało tą dziewczynką. Po nabożeństwie, kiedy ludzie się rozeszli, powiedziałem ojcu, żeby wniósł dziewczynkę. Wiele różnych rzeczy widziałem w ciągu swojego życia, ale kiedy ojciec wniósł dziewczynkę i zobaczyłem ją – przeraziłem się. Wyglądała jak skręcona sprężyna. Zaczęliśmy się modlić. Po pierwszej modlitwie przestało ją skręcać. Zakazałem tej chorobie – w imieniu Jezusa Chrystusa – aby przestała męczyć dziecko. Po następnej modlitwie dziewczynka uśmiechnęła się do mnie, a po trzeciej powiedziałem: „W imieniu Jezusa Chrystusa nakazuję wszystkim stawom powrócić na swoje miejsce. Wszystkim organom nakazuję funkcjonować normalnie.” A rodzicom powiedziałem: „Weźcie dziecko do domu, jest całkowicie zdrowe. Wszystko wróci na swoje miejsce i będzie funkcjonować normalnie.” Pojechali, a za trzy tygodnie przyjechał ojciec i powiedział, że jego córka jeździ już rowerem.
WIKTOR: Chwała Bogu!
DMITRIJ: Niedawno widziałem ją, jak byłem w Tarnopolu.
WIKTOR: Bracie Mitia! Czy zdarza się tak, że kiedy spływa na chorego siła, wszystko wydaje się być w porządku, ale później dowiadujemy się, że uzdrowienia nie było?
DMITRIJ: Tak, czasami to zdarza się. Musimy zawsze pamiętać o tym, że uzdrowienie daję nie ja, nie ktoś inny jeszcze, nie wy. Ludzie się modlą, ale uzdrawia Bóg. Bóg uzdrawia według Swojej woli, według Swojego planu, którego nie zna nikt, a każdy taki wypadek trzeba badać przez objawienia. Jeżeli problem z otrzymaniem uzdrowienia tkwi w samym człowieku – Bóg to pokaże. Chcę, żeby ludzie zrozumieli, że Bóg patrzy na nas zupełnie inaczej, niż my patrzymy na siebie. Czasami nie zwracamy uwagi na grzech, uważamy, że to jest nieważne, ale w oczach Boga wszystko jest istotne. Pamiętam, modliliśmy się o jedną siostrę, która była chora. Pomodliłem się o nią i wszystko było w porządku, ale kiedyś spotkałem ją w innym miejscu, a ona powiedziała do mnie: „Bracie, nic nie poczułam, moja choroba została” Pomyślałem: „Dlaczego tak? Kiedy modliłem się, spłynęła na mnie siła, był przy mnie Jezus. Wiele osób otrzymało uzdrowienie. Dlaczego ta siostra wciąż jest chora, jaka była tego przyczyna? Panie, dlaczego nie pobłogosławiłeś tej duszy?” I Bóg mi pokazał, że był grzech. Zabrałem ją na bok i powiedziałem: „Posłuchaj, siostro, masz w sobie niepotrzebne myśli o cudzym mężu.” Przyznała, że kiedyś oglądała coś w telewizji i zobaczyła pewnego aktora, który wyglądał uczciwie i pomyślała sobie: „O, gdyby mój mąż był taki”. Tak sobie pomyślała. Zaczęła pokutować i płakać – zrozumiała, że to był grzech. Powiedziałem do niej: „Teraz możemy modlić się o uzdrowienie”. Wydawało się, że to jakiś niewielki grzech, ale w Bożych oczach był to wielki grzech.
WIKTOR: Bracie Mitia! Niedawno dostałem list od jednej młodej siostry. Ma padaczkę i pisała, że w kościele modlili się o nią i poczuła się bardzo dobrze. Przestała zażywać leki i była bardzo szczęśliwa, ale tydzień później miała taki atak, jakiego jeszcze nie było do tej pory. Już wcześniej mówiliśmy o przyczynach powrotu chorób, o duchu zwątpienia, ale tutaj, jak pisze siostra, nie było ducha zwątpienia, cieszyła się i wysławiała Boga, a choroba wróciła.
DMITRIJ: Mówiłem już, że są bardzo różne sytuacje i przyczyn powrotu chorób nie jest mniej. Dlatego nie jest możliwe dać jakąś ogólną receptę. W każdym razie trzeba przeprowadzić indywidualne badania. Warto dowiedzieć się o przeszłości siostry, możliwe, że ktoś z jej rodziny był związany z okultyzmem.
WIKTOR: Wygląda na to, że chora osoba niekoniecznie musi być z tym związana?
DMITRIJ: Niekoniecznie ona osobiście. Pismo Święte mówi, że przekleństwo trwa do czwartego pokolenia. Jest całkiem możliwe, że pod to przekleństwo podpadła również i ta siostra. Pierwsze, co trzeba zrobić z takimi osobami, to prześledzić ich życie i rodowód. Często bowiem ludzie uważają kontakt z siłami ciemności za zabawę i nie uświadamiają sobie niebezpieczeństwa. Trzeba porozmawiać o tym ze swoimi rodzicami i dziadkami, i jeżeli okaże się, że ktoś z nich był czarodziejem, wróżył z kart lub zwracał się o pomoc do czarodziejów – trzeba iść do kościoła. Trzeba mówić o tym, zrywać więzy, dziedziczność. Chora osoba podczas modlitwy powinna powiedzieć: „Wyrzekam się wszystkich twoich dzieł, szatanie. Odziedziczyłem po przodkach to i tamto, ale idę do Jezusa Chrystusa i chcę służyć tylko Jemu.” Podczas takiej modlitwy Duch Święty rozrywa kajdany i uwalania człowieka od przekleństwa.
WIKTOR: Bracie! Chciałbym, byśmy zgłębili ten temat. Przypominam sobie lata studiów, w taki sam sposób bawiliśmy się: kręciliśmy talerzyki, topiliśmy wosk i robiliśmy inne rzeczy. Później nawróciłem się, ale kiedy nadszedł czas chrztu wodnego, prezbiter zapytał czy robiłem podobne rzeczy. Powiedziałem, że robiłem to i pokutowałem, a potem spokojnie przyjąłem chrzest. Czyżby ten związek z siłami zła wciąż pozostawał?
DMITRIJ: Pewnie, że pozostaje.
WIKTOR: Jak to jest możliwe? Nie rozumiem.
DMITRIJ: Na przykład człowiek uzależniony od alkoholu: upił się, narozrabiał, kogoś obraził i zgarnęła go policja. Później oddaje pieniądze za stłuczone okno, przeprasza sąsiadów za obrazę. Pokutował? Tak, ale uzależnienie zostało. Mija jakiś czas i znów znajduje się na policji. Podobnie jest z człowiekiem, który wróży: później nawraca się, z reguły pokutuje z tego, ale luźny związek zostaje. Szatan nie potrzebuje, by z kimkolwiek zawierać specjalne umowy, nie potrzeba obietnicy, że będziemy mu służyć, wystarczy kilka razy zrobić to, czego on chce. Walka trwa, przez przypadek możesz trafić na teren przeciwnika i tłumaczyć wrogowi ile chcesz, że zgubiłeś się, że zszedłeś z drogi. To Ci nie pomoże. Będziesz zmuszony żyć zgodnie z regułami, które panują na tym terenie, dostałeś się do niewoli i szatan nie ma litości. Uwolnić się można tylko przez modlitwę wyrzeczenia się. Jeżeli tego nie zrobisz, duch ten będzie Ci towarzyszył, będą choroby i potknięcia. Zdarza się, że zatrzymuje się duchowy wzrost: podniosłeś się trochę, a tutaj depresja i zwątpienie, słabniesz w wierze.
WIKTOR: No dobrze! Poradziliśmy sobie z nowo nawróconymi, którzy duchowo są jeszcze słabi. Mam nadzieję, że Twoje rady pomogą odciąć wszystkie związki, które ciągną się za nami z przeszłości. Jak jest jednak z ludźmi dorosłymi duchowo, z tymi, którzy już nie są duchowymi niemowlętami? Czy coś podobnego może podążać za tymi osobami, czy są one zabezpieczone od szatańskiej niewoli?
DMITRIJ: Nie, wcale nie są. Jeżeli otworzymy drzwi szatanowi lub tylko trochę je uchylimy, on od razu wchodzi nie pytając o pozwolenie ani nie zwracając uwagi na naszą pozycję w kościele. Problem polega na tym, że często robimy to nieświadomie, nie przywiązujemy dużej wagi do tego, co czynimy. Szczególną uwagę chciałbym zwrócić naszym siostrom-matkom, które bardzo łatwo trafiają w sieć szatana, gdy coś dzieje się z ich dziećmi, na przykład chorują. Czasami matki, najczęściej młode, zgadzają się na jakąkolwiek pomoc, nawet tę niepotrzebną. Przypominam sobie takie zdarzenie: ktoś poradził siostrze, – być może, ktoś z bliskich niewierzących – aby kiedy dziecko płacze, wycierała twarz dziecka lewą stroną swojej spódniczki to dziecko uspokoi się. Wydaje się, cóż może być w tym złego? I siostra często tak postępowała, ale później przyszła do mnie i powiedziała: „Bracie, nie mam błogosławieństwa.” Zaczęliśmy się modlić i Pan pokazał, że ona tak robi. Znowu zaczęliśmy się modlić i siostra wyrzekła się tej mocy szatańskiej. Zrozumiała, że to nie zabawa.
WIKTOR: Faktycznie! Tkanina w żaden sposób nie może wpłynąć na dziecko, to działa jakiś duch, którego dopuszczamy przez konkretne czynności. Są to umowne sygnały dla szatana: splunąć trzy razy przez ramię, odpukać, zawiązać supełki na nici, a później rzucić tę nić do mogiły rozkopanej i jeszcze inne sposoby. Ludzie z chęcią poddają się takim metodom, ponieważ nie widzą w tym żadnego zagrożenia. Nie podejrzewają, że takie czynności są umownymi sygnałami dla szatana.
DMITRIJ: Tak! Weźmy inny fragment z Biblii – Piąta Księga Mojżesza 18:10–12: „Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę – i dalej czytamy – uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i czary; nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni.” Ludzie nie wiedzą, że znajdują się pod wpływem złego, a choroby często doczepiają się do nich.
WIKTOR: W jaki sposób duchy mogą przechodzić z pokolenia na pokolenie?
DMITRIJ: Przechodzą przez krew od matki do dziecka. Ile razy już tak było, że modliłem się, a Bóg mówił: „Szatan wszedł jeszcze do poprzedniego pokolenia.” Musimy ten związek przerwać, a Pan obdarował nas taką mocą. Jeżeli nie przerwiemy tego związku to zostawimy dla szatana bardzo wygodne przejście, a on cały czas będzie to wykorzystywał, by mieć wpływ na ludzkie życie. Cały czas będą przytrafiać się człowiekowi jakieś nieprzyjemne lub niebezpieczne zdarzenia i nawet nie będzie wiedział dlaczego.
WIKTOR: Dyskutowaliśmy na bardzo poważny temat, Mitia, a chciałbym, żebyśmy podsumowali: co trzeba zrobić, by w naszym nowym duchowym życiu nie ciągnęły się za nami złe związki z przeszłości?
DMITRIJ: Potrzebna jest głęboka spowiedź. Pokuta i spowiedź – to nie jest to samo.
WIKTOR: Pokuta jest to akt nawrócenia ku nowemu życiu, które związane jest z objawieniem, że życie świeckie w grzechach prowadzi ku duchowej śmierci.
DMITRIJ: Tak! A przy spowiedzi człowiek ma nazwać każdy grzech z imienia, ale przedtem trzeba uważnie prześledzić swój rodowód, przejrzeć całe swoje życie. Bóg da podpowiedź, za jakie grzechy osobno trzeba pokutować.
WIKTOR: W związku z tym jaką radę dasz, bracie, usługującym?
DMITRIJ: Nie trzeba śpieszyć się z chrztem wodnym. Trzeba popracować z człowiekiem. Przedstawić cały fundament nauczania Chrystusa o Duchu Świętym, o grzechach, jakie są i jakie są tego skutki, żeby człowiek świadomie się ochrzcił. Jeżeli człowiek pokutuje ze łzami, taka pokuta da dobry wynik, inaczej – nie. Trzeba przywiązywać do tego dużą wagę. Osoby, które nawróciły się i pragną iść za Panem, trzeba uczyć, przekonywać, by spaliły wszelkie książki i podręczniki związane z okultyzmem. Możliwe, że trzeba by przyszedł diakon i modlitwą w imieniu Jezusa Chrystusa pomógł zniszczyć tę literaturę. Czasami też warto odwiedzać osoby, zobaczyć jak żyją, porozmawiać z rodziną – wtedy wiele rzeczy może się wyjaśnić.
WIKTOR: Oczywiście najlepiej, kiedy każdy pastor ma dar objawienia.
DMITRIJ: Tak, pewnie!
BOŻY DAR MIŁOŚCI.
WIKTOR: Wydaje mi się, bracie, że trudno jest znaleźć usługujących w naszych zborach, którzy nie rozumieliby znaczenia darów Pana. Spotkałem wiele osób, które pragną z całego serca otrzymać dary, ale w zborach rzadko można spotkać pastora posiadającego dary Ducha. Dlaczego tak jest?
DMITRIJ: Przyczyny są różne: możliwe, że człowiek prosi o dar dla własnej chwały, szuka swojej korzyści. Zdarza się też, że Bóg widzi, iż dana osoba nie jest w stanie utrzymać daru, może doprowadzić się do upadku, może stać się pyszna lub zejść z drogi Pana.
WIKTOR: W liście do Koryntian są takie słowa: „starajcie się posiąść w obfitości dary”.
DMITRIJ: Tak, ale wcześniej jest napisane: „Starajcie się posiąść miłość”.
WIKTOR: Tak! To teraz o darach. Wcześniej powiedzieliśmy, że warunkiem posiadania darów jest życie w świętości i doszliśmy do wniosku, że można być pobożnym i pragnąć tych darów, ale ich nie dostać. Wiesz, znam bardzo dużo braci i sióstr, którzy chodzą czyści przed Bogiem i proszą o dary z całego serca: jedni proszą o dar proroctwa, ponieważ Pismo Święte akcentuje ten dar, inni proszą o moc, by uzdrawiać, ale jednak nie otrzymują tego, o co proszą.
DMITRIJ: Specjalnie zaakcentowałem fragment: „starajcie się posiąść miłość”, kiedy zacytowałeś fragment o darach. Trzeba starać się o dary, pragnąć ich z wszystkich sił, ale wszystko musi być z miłości. Jeżeli będziesz prosić nie dla siebie, nie dla swojej chwały, by poczuć się lepszym od innych, wtedy Bóg Ci da. W praktyce ma to być dla chwały Boga – dla Kościoła, bo nie ma nic ważniejszego na ziemi od Kościoła Jezusa Chrystusa. Jeżeli więc będziesz prosić dla brata swojego lub dla siostry swojej i będziesz robić to ze szczerego serca, Bóg widząc Twoją szczerość da Ci dar, jeżeli uzna, że będzie Ci potrzebny. Miłość idzie przed darami, a także za nimi, obejmuje całe bogactwo, wszystko trzyma w swoich rękach. Kiedy prosisz dla brata lub dla siostry, Bóg widzi: „Tak, ma dobre serce, jest przygotowany do dzieła Bożego. Nie siebie uwielbia, lecz dzieło Boże w sobie. Wszystko oddaje Jezusowi.” Wtedy Bóg daje Ci dar. Prosząc dla innego, prosisz dla siebie. Jeżeli prosisz dla siebie, prosisz dla siebie... łatwo się domyślić dla kogo.
Pamiętam jednego brata, który prosił o chrzest w Duchu Świętym: „Boże ochrzcij mnie!” Miał on również nie ochrzczonego kolegę. Razem jeździli po różnych kościołach i każdy prosił o siebie, ale Pan im nie dawał. Wtedy zmęczony brat mówi: „Panie, jeżeli mnie nie ochrzcisz, przynajmniej ochrzcij mojego brata!”, a kiedy to powiedział, Pan ochrzcił najpierw tego drugiego, a później jego też.
WIKTOR: Można podsumować: trzeba pragnąć darów, trzeba o nie prosić dla kościoła, mając w swoim sercu miłość do swoich braci i czyste pragnienie, by kościół otrzymał błogosławieństwo Pana przez działanie różnych darów. Wówczas Pan sam już zdecyduje, jaki dar i komu przydzielić. Dodajmy jeszcze pobożne życie tego, kto chce dostać jakiś dar, czy tak?
DMITRIJ: Tak! Wtedy również otrzymasz. Być może, nie będzie to dar proroctwa lub uzdrawiania, lecz będziesz wśród modlących się...
WIKTOR: Jest mnóstwo darów, których nie widzimy, nikt się o te dary nie stara, bo taka służba nie wynosi na pierwszy plan, na przykład dar pocieszania lub dawania.
DMITRIJ: Tak! Zdarza się, że jest osoba, która ma problem i niby z nią porozmawiasz, ale i tak nic to nie zmieni, a przyjdzie ktoś, kto ma dar i od razu osoba z problemem rozraduje się i lepiej wygląda, podnosi się na duchu. Większość – szczególnie młode osoby – widzą siebie na scenie, przed nimi tłum, demony uciekają, ludzie wstają z wózków, telewizja, prasa...
WIKTOR: Często odpędzamy takie myśli, a nawet rozumiemy, że Bóg nie da nam pozytywnej odpowiedzi, potem myślimy, że wszystko gra, ale gdzieś w środku głęboko pozostaje to wyniosłe marzenie. Takie okłamywanie siebie jest niebezpieczne, proponuję więc każdemu, kto pragnie posiadać dar, zbadać swoją duszę i być otwartym przed samym sobą.
DMITRIJ: Kiedy czytamy o prorokach ze Starego Testamentu widzimy, że każdy z nich miał cały zestaw darów, a dzisiaj takich mężów Bożych spotykamy rzadko. Dlaczego? Czy Bóg zmienił swoją łaskę? Pan rozdaje dary jak kwiaty, robi z nich szczególny bukiet – jest to piękno dla kościoła. Taki bukiet musi być cały, żeby kościół nie miał ani jednego słabego miejsca. Byłem kiedyś w jednej wspólnocie, była to bardzo dobra wspólnota, mieli mnóstwo darów, ale zapytałem ich: „Czy macie dar rozpoznawania duchów?” Odpowiedzieli: „Nie mamy.” Powiedziałem im: „Jest bardzo potrzebny, powinien być zanim wszystkie inne dary pojawiły się”. Ten dar jest dla ochrony kościoła, aby zachować jego czystość. Pamiętacie tę historię zapisaną w Dziejach Apostolskich, kiedy za Pawłem i Sylasem chodziła pewna wróżka i krzyczała: „Ci ludzie są sługami Boga Najwyższego, oni wam głoszą drogę zbawienia” (Dzieje 16:17). Przecież dobrze mówiła i ktoś inny ucieszyłby się i podziękował tej kobiecie, ale Paweł miał dar rozpoznawania duchów i zrozumiał, że proroctwo to nie było od Boga. Takie rzeczy mogą zajść również w kościele, bo ludzie lubią przyjemne słowa i objawienia. Dlatego, jeżeli prosi się o dary dla kościoła, to należy prosić najpierw o ten dar.
WIKTOR: W kościołach, w których troszczą się o dary, jako pierwszy pojawia się dar widzenia. Wiele osób świeżo nawróconych otrzymuje ten dar i daje to ludziom wielką radość. Chwała Panu! Ale jednocześnie w związku z tym, są często też nieporozumienia przez brak doświadczenia.
DMITRIJ: Dzieci Boże zazwyczaj otrzymują wizje od Boga, ale krąży opinia wśród wierzących, że jeżeli człowiek nie jest ochrzczony Duchem Świętym, to wizje, które dostaje nie są od Boga. Nie odpowiada to Słowu Bożemu. Przypomnijmy sobie Korneliusza, który nie był ochrzczony Duchem Świętym, ale dostał od Boga wizję. Ten kto ma objawienia musi uważać dopóki nie umocni się w darze, żeby szatan nie miał możliwości wejść, bo szatan na pewno w jakiś sposób objawi siebie. Pewien brat w widzeniu ujrzał anioła. Zapytał kogoś jak rozpoznawać, czy od Boga pochodzi widzenie i ten ktoś odpowiedział mu: „W taki sposób rozpoznasz anioły: anioł Boży – jest cały biały i świeci się, przychodzi z nieba i do nieba powraca. Anioł szatana ubrany jest w kwiatuszki, są piękne, a teraz zauważ dokąd odchodzi: jeśli odchodzi w dół, w piekło – to jest to miejsce jego zamieszkania. Drugi najważniejszy znak: widzenie nie może być niezgodne ze Słowem Bożym. Trzeci: do każdego widzenia ma być objawienie od Boga – tłumaczenie. Jeżeli po widzeniu nie ma wyjaśnienia od Boga – zapytaj: „Panie, powiedz, jaki jest tego sens?” Jeżeli nie otrzymasz odpowiedzi, lepiej milcz, by w błąd nie wprowadzić wierzących, a szczególnie tych, którzy nie stoją mocno w wierze. Lepiej po nabożeństwie zwrócić się do prezbitera i poprosić o radę.
WIKTOR: Oczywiście wierzący w jakiś sposób musi pracować nad tym darem.
DMITRIJ: Oczywiście! Jak inaczej? Trzeba się modlić, żeby Pan doprowadził do doskonałości ten dar, żeby była głębia, przejrzystość i precyzyjność objawienia, i żeby było ono wyjaśnione.
WIKTOR: Czasami słyszymy, że objawienia od Boga są przejrzyste i zrozumiałe, natomiast te nie od Boga są niewyraźne i mgliste.
DMITRIJ: Zależy to od stanu duchowego osoby, bo zdarzają się nieprzejrzyste widzenia od Pana. Jeżeli przed usługiwaniem denerwował się, miał jakieś duchowe wątpliwości, gdzieś latał, w takim wypadku nie jest gotowy do usługiwania. Wtedy trzeba poprosić kościół o modlitwę lub nie wykorzystywać daru na nabożeństwie.
WIKTOR: Wszystkie sytuacje trudno teraz wymienić. Pewne jest to, że jeśli człowiek szczerze pragnie doprowadzić ów dar do doskonałości, Duch Święty będzie osobiście go prowadził i będzie pouczał w każdym szczególnym wypadku.
DMITRIJ: Chcę podkreślić, jak bardzo ważne jest to, aby ludzie szanowali swoje dary, zawsze trzeba tych darów pilnować. Powiedzmy, że miałeś widzenie, później przyszło jakieś zwątpienie, spytaj raz jeszcze Boga: „Panie, powtórz co to znaczy?”
WIKTOR: Kiedy człowiek usłyszy jakiś głos, jak rozpoznać, czy jest to głos od Pana lub nie?
DMITRIJ: Sprawdzić można i głos i widzenie w taki sposób: jeżeli masz wątpliwości, Duch Święty nie ma nic przeciwko temu, jeśli spytasz Go raz jeszcze. Odpowie Ci to samo, co mówił przedtem. Jeśli to będzie Bóg, możesz Go pytać nawet 10 razy i odpowie Ci tak samo jak za pierwszym razem, ale jeśli był to szatan, będzie dawać Ci za każdym razem coraz to inną odpowiedź, będzie kręcić i dawać różne wskazówki. Można to sprawdzić jeszcze inaczej: kiedy przemawia Pan w sercu swoim odczuwasz radość, uspokojenie, błogosławieństwo i pocieszenie, jeżeli zaś szatan, czujesz się tak, jakby ktoś rzucał kamieniami w Twoje serce. Można to sprawdzić pytając czy wyznaje Jezusa Chrystusa, który przyszedł w ciele. Jeżeli jest to Duch od Boga, powie: „Wyznaję”, a jeżeli nie jest od Boga, nigdy w życiu tego nie wypowie – to jest granica, której nie może przekroczyć.
WIKTOR: Mówią, że jeżeli masz widzenie i stoisz z zamkniętymi oczyma, to kiedy otwierasz oczy i dalej masz widzenie, oznacza to, że jest od Boga, a jeżeli otwierasz oczy i widzenie znika, znaczy, że nie jest od Boga.
DMITRIJ: Nie! Są różne widzenia, więc nie jest to dobre stwierdzenie. Są takie, jakby wszystko odbywało się w rzeczywistości, tuż obok siedzi anioł tak, jak Ty teraz, a czasami wszystko przesuwa się jak w filmie, a człowiek tylko patrzy. Zdarza się też, że wychodzisz z siebie i nie słyszysz, co się śpiewa na nabożeństwie, ani co się mówi. Chodzisz gdzieś z aniołem, on opowiada i zaraz potem jesteś na swoim miejscu. Są to bardzo różne sytuacje. Dlatego twierdzę, że w kościele musi być osoba z darem rozpoznania duchów – wtedy sprawdza proroctwa, widzenia i inne rzeczy.
„OTO POST, KTÓRY WYBIERAM...”
WIKTOR: W ostatnich czasach wśród wierzących praktykuje się uzdrawianie przez długotrwałe posty. Praktyka ta jest najczęściej stosowana w Chinach, a teraz doszła również do nas i pojawiło się na ten temat kilka dobrych książek. Słyszałem, że niektórzy zostają uzdrowieni przez długotrwały post, a niektórzy nie. Oczywiście, trudno poradzić coś ludziom, których się nie zna, ale jak to jest według Ciebie, dlaczego ci ludzie ponieśli fiasko?
DMITRIJ: Dobrze mówisz, że każdy przypadek trzeba osobno rozpatrywać. Powiem tylko o książkach. Istnieje bardzo wiele dobrych i wartościowych pozycji, ale weźmy taki przykład: jeżeli ojciec napisał do Ciebie list i dał Ci jakąś radę, to ja nie mogę skorzystać z takiej rady, ponieważ list ten był przeznaczony dla Ciebie. Mówiąc alegorycznie: Pan daje komuś receptę na leki, a ktoś inny ją zabiera i idzie do apteki. Rozumiesz? I chce, by jemu to pomogło. Bóg powiedział przez Izajasza: „Weźcie placek figowy!” i przyłożyli królowi ten placek, i wyzdrowiał, ale dlaczego nikt więcej nie wykorzystuje tej metody, aby uzdrawiać? Ponieważ ta metoda była tylko dla Ezechiasza, Bóg pobłogosławił taki lek. Bóg umacnia wiarę w człowieku i wtedy przychodzi sukces w uzdrowieniu, ale jeżeli Bóg jeszcze nie dał wam recepty, a korzystacie z czyjegoś sposobu, dobrze jeżeli obędzie się bez skutków negatywnych, bo mogą być one bardzo nieprzyjemne. Kiedyś byłem w Narwie i byli tam ludzie, którzy pościli 40 dni. Byli wykończeni, więc prezbiter powiedział mi: „Bracie, pomóż, bo kościół zginie. Zdarzyło się kilka razy, że karetka zabierała ludzi z pracy” – czytali jakieś książki. Nie mam nic przeciwko książkom, ale jestem za tym, by mieć mądrość od Boga, ponieważ mądrość chrześcijańska zawsze prowadzi do tego, by rozumieć wolę Boga, która jest dobra, przyjemna i doskonała. Bóg ma swoją wolę dla każdego człowieka.
WIKTOR: Amen! Wszystko to nie wywołuje zwątpienia, ale z tych rad, mogą skorzystać ci, którzy stoją mocno w wierze. Co zrobić z tym, kto dopiero zaczyna swoją chrześcijańską drogę, kto nie jest jeszcze tak blisko Boga, by doskonale wiedzieć, jaka jest wola Boga?
DMITRIJ: Pomóc takim osobom może kościół. Właśnie od tego są pastorzy. Na przykład: jeśli pojawia się w człowieku pragnienie, aby pościć dłuższy czas lub coś innego, to taka osoba powinna pójść do pastora i prosić o radę. Pastor go wysłucha, pomodlą się. Jeżeli usługujący nie posiada daru objawienia, w kościele koniecznie musi być ktoś z takim darem. Bóg pokaże swoją wolę, podpowie, co zrobić, a będzie zwycięstwo. Bez takiego podejścia może być tylko gorzej. Spotkałem się już z tym, że przez nieprzemyślany upór szatan wchodził w ludzi.
WIKTOR: Jak to się może stać? Dlaczego może wejść w osobę wierzącą?
DMITRIJ: Po pierwsze – nie było woli Boga na ten post. Dlaczego nie było? Dlatego, że nie podobało się pragnienie duszy, która czegoś chciała bardziej dla siebie, niż dla chwały Bożej, być może był grzech i z tym grzechem rozpoczęła post. Prosiła Boga, ale grzechu nie zostawiła, więc szatan uchwycił się tego grzechu, podobnie jak pies, któremu chcesz rzucić patyk, a on podchodzi coraz bliżej Ciebie dopóki nie rzucisz tego patyka i nie uciekniesz.
WIKTOR: Jak osobiście pościsz? Czy praktykujesz taki rodzaj usługiwania?
DMITRIJ: Koniecznie! Kiedy mam jakąś potrzebę, zawsze upatruję jakąś jedną najważniejszą, a zdarza się, że ludzie biorą wszystkie i później nie mogą sobie z nimi poradzić. Wybieram najpilniejszy problem i w modlitwie staję przed Panem. Czasami wystarczy tylko modlitwa. Bóg daje takie uczucie, a kiedy tego uczucia nie ma – trzeba pościć, ale żeby pościć, wybieram taki dzień, kiedy mam najmniej pracy, żeby nie było latania, żebym mógł czytać Pismo i modlić się, kiedy tylko odczuję taką potrzebę. Jak mówi Biblia: „Doznałem zachwycenia w dzień Pański” (Ap. 1:10), więc abym mógł doświadczyć takiego zachwycenia, wszelkie sprawy ziemskie odkładam na bok i całkowicie odgradzam się od świata.
WIKTOR: Ludzie czasami się pytają, ile razy trzeba się modlić i ile czasu spędzać na modlitwie? Jak długo czytać Biblię?
DMITRIJ: Jeżeli post jest zgodny z wolą Boga, nie będziesz potrzebował jakiegoś rozkładu czasu. Duch Święty będzie Cię zachęcać i będziesz modlić się akurat tyle, ile potrzeba, aby modlitwa dotarła do celu.
WIKTOR: Pismo Święte mówi na temat postu na przykład u Izajasza, w 56 rozdziale – chyba warto przeczytać zanim zaczniemy pościć?
DMITRIJ: Trzeba nie tylko czytać, ale trzeba też tak robić i to nie tylko przed postem. To, o czym mówi Izajasz musi towarzyszyć nam przez całe życie.
WIKTOR: Czy dużo Ci dały posty?
DMITRIJ: Bardzo dużo. Po poście czuję bliskość Boga, klarowność objawienia, lepiej rozumiem Pismo Święte, wtedy też łatwiej jest uwalniać ludzi od demonów.
WIKTOR: Czy wybierasz szczególne dni w tygodniu, by pościć?
DMITRIJ: Kiedyś wybierałem, teraz już nie. Poszczę, kiedy potrzebuję lub gdy czuję, że chce tego Duch Święty.
ZAPAMIĘTAJ JAKO PRZYKŁAD ŻONĘ LOTA.
WIKTOR: Chciałbym teraz przejść do innego tematu. Masz bliski kontakt z Bogiem. Powiedz, bracie, czy miałeś pouczenia od Boga dla kościoła?
DMITRIJ: Niedawno miałem takie widzenie: obudziłem się w nocy i usłyszałem głos Boga. Powiedział mniej więcej tak: „Jak za dni Jezusa Chrystusa, kiedy w świątyni sprzedawali i wymieniali, tak też będzie przed drugim przyjściem Pana. Wiele kościołów będzie opętanych duchem religijności, ale duch ten nie będzie ode Mnie. Będą zachowywać wszystkie obrządki i tradycje w kościołach. Rozpowszechni się rodzaj faryzejstwa, bo kiedy będą czcić Mnie ustami, sercem swym daleko będą ode Mnie i będzie dużo tak zwanej wolności w kościołach.” Nawet tak powiedział: „Nieczyste kobiety będą głosić z kazalnicy Słowo Boże.” I dalej Bóg mówił: „Zostawię te kościoły, Duch Święty przestanie tam działać, a ludzie odziedziczą śmierć. W takich kościołach będą prześladowani ci, którzy są naprawdę blisko Jezusa.” Pan przypomniał mi jeszcze o żonie Lota, która nie doszła do Soaru, – miejsca zbawienia – bo obejrzała się, aby popatrzeć na Sodomę i stała się słupem soli. Tak samo kościoły, które nie będą żałować grzesznych spraw i pójdą na kompromis ze Słowem Boga – będą zostawieni i jak żona Lota nie odziedziczą zbawienia. Byłem trochę zaskoczony!: „Panie! Ale ten słup był z soli, a sól, jak mówi Ewangelia, jest czymś najcenniejszym, co ma świat: >>Jesteście solą ziemi<< – powiedziano o dzieciach Bożych.” „Tak! – odpowiedział głos – ale, żeby wykorzystać sól kamienną, trzeba ją oczyścić i przemielić.” Tak jest z Kościołem Bożym – powinien zostać oczyszczony i uświęcony Duchem Świętym. „Mój Kościół w większości nie przejdzie przez takie oczyszczenie.” – powiedział Pan.
WIKTOR: Bracie Mitia! Jest to bardzo poważne twierdzenie, że większość dzisiejszych kościołów nie będzie porwanych z Chrystusem do nieba. Trzeba mieć stuprocentową pewność, że to proroctwo jest prawdziwe, trzeba go również potwierdzić Pismem Świętym.
DMITRIJ: Potwierdzenia długo nie musiałem szukać, takie miejsce pokazał mi Bóg. Przesłanie kościołowi w Sardes: „Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała umrzeć, bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga. Pamiętaj więc, jak wziąłeś i usłyszałeś, [tak] strzeż tego i nawróć się! Jeśli więc czuwać nie będziesz, przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do ciebie. Lecz w Sardes masz kilka osób, co swoich szat nie splamiły; będą chodzić ze Mną w bieli, bo godne są tego. Tak szaty białe przywdzieje zwycięzca, i z księgi życia imienia jego nie wymażę. I wyznam imię jego przed moim Ojcem i Jego aniołami.” (Ap. 3:2-5) Widzisz? Kilka osób na cały zbór w Sardes. Taki stan jest dziś w naszych zborach. Oczywiście w każdej społeczności są zwycięzcy. Bóg ma dzieci, które w bojaźni Bożej żyją i służą, mają w sercu miłość Boga i ze wszystkich sił dążą do duchowego wzrostu, ale nie jest ich wielu. Proszę wziąć też przypowieść o gościach na weselu: „Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.
WIKTOR: Czy można coś zmienić na lepsze?
DMITRIJ: Oczywiście, przecież to nie jest wyrok! Jest to ostrzeżenie, byśmy czuwali i pracowali!
WIKTOR: Faktycznie! Wszelkie wątpliwości znikają, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że dziś nasze zbory na 70%, – a gdzie niegdzie i więcej procent – składają się z nowo nawróconych. Widocznie Bóg chce, żebyśmy nie cieszyli się z ilości, lecz żebyśmy uświadomili sobie swój stan, na jakim duchowym poziomie jesteśmy. Być może, bracie, Bóg pokazuje jakieś grzechy, które często pojawiają się w zborach, takie masowe grzechy?
DMITRIJ: Pewnego razu Bóg nakazał mi mówić o grzechu przymuszenia. Co to jest za grzech? Nigdy nie słyszałem o takim. Już przygotowałem się na kazanie, a tutaj... nic nie wiem na temat tego grzechu, wtedy Pan powiedział do mnie: „Mój lud służy mi z przymusu”. Pastorzy służą, ponieważ na tym polega ich praca, wierzący przychodzą na nabożeństwa, ponieważ na pewno ktoś zauważy, że nie chodzą i zapyta, dlaczego nie przychodzi do kościoła, czy nie odszedłeś od Boga. Przymuszenie jest również w rodzinach. Żony nie kochają swoich mężów, a mężowie żon, ale mieszkają razem, bo mają obowiązek wychować dzieci, prowadzić gospodarstwo, ponieważ istnieje zakaz rozwodów w Piśmie Świętym. Oczywiście nie wszystkie sytuacje są takie same, ale w większości tak to wygląda. Jest to grzech masowy, którego ludzie nie widzą. Pan dał mi wizję: wysoka ściana, a w tej ścianie niewielka dziura. Zajrzałem przez tę dziurę, a tam po drugiej stronie mnóstwo ludzi stoi. Pan powiedział: „Tych wszystkich osądzę za ten grzech.” Kiedy powiedziałem to z kazalnicy, ludzie padli. Wszyscy płakali i pokutowali: „Panie, nie wiedzieliśmy o tym.” Niestety, ani razu nie słyszałem, aby w kościołach ktoś mówił na ten temat, a ile jest jeszcze takich grzechów, na które nie zwracamy uwagi? Dlatego Pan nie uzdrawia i nie daje błogosławieństwa.
WIKTOR: Czy były jeszcze jakieś objawienia?
DMITRIJ: Na początku wiosny miałem takie słowo, żeby lud Boży trwał w poście i modlitwie za swój kraj i za swoją miejscowość, i żeby na czas było zasiane siemię, aby Pan pobłogosławił dojrzewanie i zbiory, ponieważ będą wielkie kataklizmy w przyrodzie. W środku lata może spaść śnieg, mogą przyjść mrozy, powódź i wielkie burze. Jeżeli lud będzie się modlił, będą mieli chleb, jeżeli nie, to cały kraj będzie w wielkiej potrzebie. Podobne proroctwa były również w innych miejscowościach, opowiadali mi o tym inni prorocy.
WIKTOR: Czy o naszym kraju były jakieś proroctwa?
DMITRIJ: Powiedziano, że nadchodzą wielkie trudności, wielkie trwogi, ale Bóg będzie chronił swoich wiernych.
WIKTOR: Słyszałem z różnych źródeł, że nadchodzi trzecia wojna światowa, w której wykorzystają broń atomową.
DMITRIJ: Wiesz, bracie, w sumie dla nas chrześcijan nie ma znaczenia skąd przyjdą próby i w jakiej formie. Najważniejsze jest to, aby być wiernym Panu do końca, w jakiejkolwiek sytuacji byśmy nie byli i jakiekolwiek trudności nie dopadłyby nas – to tylko jest pewne: na pewno przyjdą. Mamy cały czas robić jedno: przygotowywać się do spotkania z naszym Panem Jezusem Chrystusem. Bóg będzie potrząsał ziemią. Wiem to z Biblii i mam osobiste słowo od Pana, Bóg nie ominie ani jednego narodu. Chcę powiedzieć wprost, dobrobyt kraju zależy od tego, w jakim stanie duchowym jest kościół Boży w tym państwie. Jeszcze przed pierestrojką w kościołach było takie proroctwo: przez to, że mój lud nie wykonuje mojego Słowa, tak jak trzeba, w sklepach w całym kraju będą puste pułki. Często słyszymy: a to rząd jest zły, parlament też nie bardzo, a spytaj wierzących ile czasu spędzają na modlitwie, by rząd i parlament były takie jak trzeba. Przypomnijmy sobie, jak podczas zmowy przeciwko Dawidowi król się modlił: „O Panie! Racz udaremnić rady Achitofela!”. Pan od razu odpowiedział na tę modlitwę: posłał Dawidowi Chuszaja. Czyżby kościół nie mógł wejść przez modlitwę do parlamentu albo do gabinetu prezydenta? Jeżeli nie modli się o to – nie wykonuje swoich obowiązków. Często wyjeżdżamy za granicę i prosimy: „Pomóżcie nam, bo jesteśmy biedni”, ale ile byśmy tej pomocy nie otrzymali, to i tak będziemy biedni, tak długo, dopóki nie zaczniemy szukać bogactwa w Bogu. Czego jeszcze potrzebujemy? Pokuty całego ludu. Byłem w Niemczech, oni twierdzą tak: „Bóg nam pobłogosławił po tym, jak cały kraj pokutował z tego, co zrobili naziści podczas ostatniej wojny światowej, w szczególności za zło, które zrobili Żydom.” Pismo mówi: „Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”. Nasz kraj musi pokutować z grzechu totalitaryzmu. Jak wiele niewinnych osób zmarło na Sybirze i w Sołowkach, a ilu wierzących zamordowano. Żeby jednak władza przyznała się do winy i aby pokutowali, trzeba się modlić.
BÓG JEST WSZĘDZIE!
WIKTOR: Chwała Bogu! Ostatnio do kościoła przyszło dużo młodych osób, ale zarazem mamy wiele dość specyficznych problemów. Nasza rozmowa już się kończy i oczywiście nie da się omówić wszystkich kwestii, które pojawiają się w życiu kościoła, ale wielu młodych wierzących pisze do redakcji „Błagowiestnika”, prosząc o radę dotyczącą małżeństwa: kiedy podejmować decyzję o wyjściu za mąż, a kiedy nie, czy trzeba iść z tym do proroka? Są dwa wyjścia. Pierwsze – kiedy młodzi wierzący opierają się na swoich uczuciach i rozumowaniu. Drugie – kiedy idą do proroka i pytają Pana, za kogo mają wyjść lub kogo pojąć za żonę, myśląc przy tym, że jeżeli Bóg łączy, da także uczucia. Co byś, bracie, powiedział na to?
DMITRIJ: Małżeństwo – to bardzo poważny temat. Znam takich ludzi, którzy ożenili się w świecie z miłości, kierując się uczuciem i żyją w zgodzie, a inni po prostu nie mają szczęścia. Znam również takich, którzy żenią się zgodnie ze słowem od Pana i są szczęśliwi, a inni – nie, czyli są różne sytuacje. Jestem osobiście przekonany, że trzeba wybierać towarzysza życia z miłości, a później prosić o Boże błogosławieństwo dla małżeństwa. Jeżeli Bogu nie podoba się ten związek to nie będzie błogosławił i wtedy pokornie trzeba przyjąć wolę Bożą. Jeżeli nie posłuchasz – będzie źle. Człowiek zwraca uwagę na wygląd, a Bóg na serce. Znam jednego brata, który modlił się bardzo gorliwie, bo chciał mieć za żonę Nadię: „Panie, daj mi Nadię”. Bóg odpowiedział: „Nie jest to moją wolą” – i koniec, ale brat znalazł jednego proroka, od którego otrzymał odpowiedź taką, jaką chciał: „Weź Nadię!” Koniec! Otrzymał, choć inni wiedzieli, że nie ma w tym woli Bożej, ale przez siostrę powiedział, że jest. Inni prorocy jadą do niej i pytają się, jak to się stało. Odpowiada: „Powiedziałam mu, żeby się ożenił, ponieważ myślałam, że człowiek ten mnie nie posłucha.” Wyszło jak z Bileamem. Zdarzają się wielkie tragedie w takich rodzinach. Pewnego razu przyszli do mnie, aby modlić się, a Pan mi pokazuje: „Chcą się pobrać.” Stanęli w modlitwie i Pan powiedział: „Pobłogosławię wam, tylko żyjcie zgodnie z Moim Słowem. Jeżeli będziecie Mnie miłować, będzie dobrze.” Pobrali się z miłości, było Boże błogosławieństwo, ale minęło kilka lat, a tu szczęścia nie ma, prawie codziennie kłótnia, ponieważ nie posłuchali uważnie tego błogosławieństwa, nie postawili swojej rodziny na fundamencie Bożym.
WIKTOR: Dobrze, bracie! Dziękuję w imieniu naszych czytelników. Na koniec naszej rozmowy chciałbym jednak, żebyś opowiedział o sobie, o swoim życiu osobistym. Wiem, że nie jest łatwo, ale chciałbym aby ci, którzy proszą Boga o dary wiedzieli, że taka łaska to nie tylko oklaski, łzy radości i dziękczynienia uzdrowionych osób, ale również ciężka praca.
DMITRIJ: Ludzie przyjeżdżają do mnie, piszą listy, a kiedy je czytam, serce wypełnia się smutkiem i myślę sobie: „Gdzie są ci chrześcijanie, gdzie są te kościoły, ci bracia, którzy mogliby podnieść swoje czyste ręce ku Bogu i modlić się o to, by wszystkie rodziny i domy napełnione zostały radością i błogosławieństwem?” Stawiam pytanie: „Czyżby Bóg był tylko w Kostapolu? Czyżby Boga nie było w Odessie, Donbasie, w Rosji?” Bóg wypełnia całą ziemię. Patrzę – ci inwalidzi ze swojej malutkiej renty wydzielają pieniądze i przyjeżdżają, czyżby nie było Boga w ich miejscowości? A ilu chorych chodzi do czarodziejów, podczas gdy siłą o wiele bardziej potężną jest – moc Boga! Chcę, żeby ludzie się obudzili i zrozumieli, jak nasz Bóg jest bogaty! Jest wielki i Wszechmogący. Chcę, żeby przebudziły się wszystkie kościoły: pastorzy, usługujący, wierzący i chorzy, i żeby uświadomili sobie, że Bóg jest ten sam, w każdym miejscu. Każdy ojciec we własnej rodzinie jest kapłanem, dlaczego więc nie modli się, nie kładzie rąk na żonę i dzieci? Dlaczego nie prosi o ich uzdrowienie? Napisane jest: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk. 16:17-18) Matka ma prawo kłaść ręce na chore dzieci, aby były uwolnione od chorób. Dlaczego w kościołach tak mało mówi się na ten temat? Dlaczego ludzie nie są nauczeni, jak modlić się o uzdrowienie?
WIKTOR: Proszę, powiedz jaką nadzieję masz na przyszłość, co byś chciał zmienić, żeby ulżyć tej pracy, żeby jeszcze lepiej pomagać ludziom i z czasem odciążyć siebie, ponieważ wszystko jest teraz na Twoich barkach?
DMITRIJ: Mam nadzieję i modlę się o to, aby Bóg pobłogosławił kościoły, żeby mocne „naczynia” były we wszystkich regionach Ukrainy a młodzież odważnie podjęła to wyzwanie. Nie mam nic przeciwko, aby popracować z „naczyniami”, przekazać im swoje doświadczenie i pokazać łaskę Bożą.
WIKTOR: Wiemy ze Słowa Bożego, że wielcy prorocy mieli wielu uczniów – wygląda na to, że było to potrzebne. Dzisiaj tego niestety nie obserwujemy.
DMITRIJ: Po pierwsze – trzeba mieć dar od Boga, ale nauka również jest potrzebna. Oczyszczanie daru i uniżenie się odbywa się znacznie szybciej, jeżeli masz kogo się poradzić. Miałem okazję modlić się o pewną grupę braci, którzy posiadali dary i już usługiwali tymi darami. Przez nich Pan objawił Swoją chwałę. Gdyby ktoś zajął się organizacją podobnych seminariów, chętnie bym tam usługiwał. Póki tego nie ma, chciałbym, żeby usługujący pamiętali: dla każdego kościoła jest łaska, jest miłość, chciałbym, żeby nasi pastorzy głosili nie tylko piękne kazania, ale również żyli zgodnie z tymi kazaniami, zgodnie ze Słowem Bożym. Chcę, żeby wszyscy wierzący widzieli żywego Jezusa Chrystusa, a w kościołach naprawdę działał Duch Święty!
WIKTOR: Bardzo dziękuję, bracie! Niech Pan pobłogosławi Ci obficie!
Od redakcji „Błagowiestnika”
Wiedząc, że po tym wydaniu wiele osób chciałoby spotkać się z Dmitrijem Bierieziukiem, informujemy, że spotkać się z bratem można w ostatni piątek każdego miesiąca o godz. 18.
Adres:
Ukraina, m. Rowno, ul. Samczuka 31,
Dom modlitwy „Dobryj Samarianin”.

Website Building Software